The Gothic Life: New Beginning

Ty tworzysz historię świata Gothic...

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

#1 2014-03-19 19:46:54

Kenneth

Nowy w kolonii

Zarejestrowany: 2014-03-01
Posty: 8
Punktów :   

KP Kenneth [ZAAKCEPTOWANO]

Kilka słów o świecie.

Moja postać ma prawo istnieć tylko i wyłącznie jeśli te fakty o świecie zostaną zaakceptowane przez administrację. Jeśli tak się nie stanie, resztę KP można wywalić do śmieci

Magiczna ruda:
Magiczna ruda, to odmiana żelaza niezwykle wysoko ceniona na całym świecie za swoje niezwykłe właściwości. Jest ich kilka

1. Magiczna ruda jak sama nazwa wskazuje posiada ładunek magiczny. Nie wiadomo skąd się on znalazł. Zdania magów na ten temat są podzielone. Zgodni są natomiast co do tego, że magia jako ogół pochodzą od bogów. Można więc przypuszczać, że również oni w ten czy inny sposób przyczynili się do naładowania rudy magią.

2. Magiczna ruda przewodzi magię. To Dzięki rdzeniowi z magicznej rudy magowie mogą wzmacniać zaklęcia rzucając je z głowicy kostura a nie bezpośrednio z ręki. Dzięki dodatkowym zaklęciom taki kostur może również rozpraszać magię kosztem many maga (patrz gothic 3)

3. Obydwie pierwsze właściwości magiczna ruda traci przy zwykłym przetopieniu. Zachowuje je tylko przy przetopieniu w wulkanicznym piecu w Nordmarze przez mistrza kowalstwa.

4. Magiczna ruda w 90% przypadków jest zanieczyszczona. Czystość bryłki z kontynentu waha się w 50-70%, a z wielkich złóż na wyspach Wschodnich (w tym w Khorinis) 80-90%.

5. Broń wykonana z magicznej rudy nawet w zwykłych warunkach jest niemal niezniszczalna, da się ją bardziej naostrzyć i jest niezwykle jak na swoje rozmiary lekka. Dlatego w okresie wojny z orkami król Robhar II zarządził przemysłową produkcję broni z rudy która znacząco obniżyła jej jakość.

Sekrety Nordmarskich kowali zapisane na kowadle przy magicznym wulkanie.

1. Wulkan nie jest magiczny.  Magicznej rudy nie da się, a przynajmniej nie udało się doprowadzić do stanu ciekłego. Aby je oczyścić wystarczy je więc podgrzać do temperatury, w której zwykłe żelazo i zanieczyszczenia po prostu wyciekną. Wulkan jest idealnym środowiskiem do takiej pracy, bardzo trudnym ale możliwym jest uzyskanie takich samych temperatur poza nim. Jest to jednak zakazane przez gildię.

2. Ruda zachowuje swoje właściwości magiczne oraz przewodnictwo magii, jeśli przy ponownym schłodzeniu będzie idealnie czysta, a do rozgrzanego pręta doda się okruch idealnie czystej rudy bądź diamentu. Przy stygnięciu ruda utworzy mono-kryształ wokół zalążka krystalizacji dodanego wcześniej. Regularna struktura mono-kryształu pozwala na zamknięcie magii w mieczu oraz jej przewodnictwo.

3. Jedyną czynnością którą musi wykonać kowal nad tak przygotowaną rudą jest nadanie jej odpowiedniego kształtu. Wszelkie przekuwanie warstwami jest bezcelowe, ponieważ ruda i tak stworzy mono-kryształ.

Zdradzenie dowolnego z tych sekretów lub złamanie zakazu jest karane śmiercią przez spalenie w piecu kowalskim.


Magia i magowie

Pierwotna magia pochodzi bezpośrednio od bogów. Dzięki wewnętrznej energii (manie), wieloletnim medytacjom oraz bezpośredniemu kontaktowi z bogami najlepsi z magów są w stanie rzucać zaklęcia bez żadnych pomocy. Mistrzowie spostrzegli jednak, że w trakcie korzystania z zaklęć, na ich ciele rozbłyskają magiczne symbole. Zaczęli je więc spisywać. Już pierwsze próby dały rezultat. Gdy przekaże się energię wewnętrzną do kawałka skóry bądź papieru manę, symbol rozbłyska i można skorzystać z zaklęcia. Magowie dostrzegli jednak, pewien problem. Zaklęcia ze zwojów są dużo słabsze i wymagają o niebo większej ilości many. Zaczęli więc eksperymentować. Okazało się, że zwoje zostają wzmacniane poprzez esencje z części ciał niektórych zwierząt. Zaczęto masowo polować na różne zwierzęta. Niektórzy mówią nawet, że zostały rzucone specjalne zaklęcia mające prowokować niektóre z nich do walki, by ludzie zabijali je w samoobronie, a ich ciała przynosili magom. Wówczas powstała silna opozycja wśród samych czarodziejów. Buntowali się oni przeciw zabijaniu stworzeń Innosa, Adanosa, a nawet Beliahra dla tak niskich celów. Buntownicy pod przewodnictwem Runaka “smoczego” wystąpili z bractwa. Ich kontakt ze światem niemal całkowicie się urwał. Zaczęli oni przewodzić leśnym i pustynnym nomadom, leczyć ludzi, a z czasem coraz bardziej zwracać się ku kultowi Adanosa. Współcześnie, mówimy na nich “Druidzi”. Ten bunt nie przeszkodził jednak dalszym badaniom. Wkrótce zaczęto klasyfikować zaklęcia w trzech różnych kategoriach: trudność-w której podzielono zaklęcia na kręgi. Bóg w którym klasyfikowano zaklęcia ze względu na pochodzenie, oraz żywioł. Od dawna wiadomo, że w tej drugiej kategorii znajdują się również zwierzęta. Każde miało swojego stwórcę. Pomyślano więc, że można je sklasyfikować również do pozostałych kategorii. Ta klasyfikacja powiodła się. Chociaż ostatnio się od niej odchodzi, to każde zwierze odpowiada żywiołowi oraz kręgowi magii. Ostatnim krokiem było nałożenie tych dwóch klasyfikacji. Niedługo okazało się, że ekstrakty z części ciał zwierząt jednego boga, żywiołu i kręgu znacząco wzmacnia zwoje w których wszystkie trzy kategorie są takie same. Powstali zwolennicy różnych bogów i żywiołów. Doszło do największego rozłamu w historii magii. “wielka szkoła magiczna” została rozwiązana. Powstały trzy oddzielne bractwa: ognia, wody i ciemności. Odpowiadające Innosowi, Adanosowi i Beliahrowi. Nawet to nie powtrzymało jednak rozwoju. Nowe, ulepszone zwoje były równie potężne co ich naturalne odpowiedniki, a co bardziej podstawowe, mogły być wykorzystywane, nawet przez kompletnego laika. Pojawił się jednak kolejny problem. Przepełnione mocą zwoje rozpadały się tuż po użyciu zaklęcia. Długo nie znaleziono na to metody. Dopiero założony na górze wulkanicznej klasztor ognia w nordmarze znalazł odpowiedź. Skała idealna: Diament. Ona nie rozpadała się nawet po użyciu najpotężniejszego zaklęcia. I tutaj były dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze diament to niezwykle drogi surowiec. Po drugie atrament używany do zaklęcia płonął, więc trzeba było malować symbol od nowa. Na początku uczono nowicjuszy błyskawicznego malowania niektórych run, jednak co bardziej skomplikowanych nie było to możliwe. Poza tym niepraktyczne w walce. Wkrótce okazało się, że nie chodzi o materiał. Ale o jego strukturę. A konkretnie: doskonałą jednolitość. Takie właściwości, ma na przykład wulkaniczny obsydian. Tak kiedyś mówiono na skałę aktualnie nazywaną po prostu “skałą runiczną”. W ten sposób ograniczono cenę. Pozostał jednak problem znikania atramentu. Na pomoc przyszli Nordmarscy kowale. Odkryli oni, jedną z właściwości metalu nazywanego przez nich magiczną rudą. Otóż po odpowiedniej obróbce, przewodzi ona magię. Skruszono więc na proch jedną sztabkę stu procentowej magicznej rudy przetopionej w wulkanicznym piecu. wystarczyło dzięsiąta część sproszkowanej rudy w atramencie, by przepływająca przezeń magia nie uszkadzała jego struktury. Kolejne badania pędziły z prędkością zaklęcia pioruna kulistego. Okazało się, że aby utworzyć runę, można użyć wcześniej stworzonego zwoju i tylko kilku wzmacniających skłądników, aby utworzyć stałe zaklęcie, którym posłużyć może się każdy kto tylko ma wystarczająco dużo wewnętrznej energii.

przypis. Plotki o istnieniu badań modyfikacji ludzkiego ciała za pomocą run klasztor ognia oficjalnie dementuje.

odkrycia prywatne Kennetha(jak na to wpadł itp w historii)

-tatuaż wykonany w taki sam sposób co runa, zadziała w taki sam sposób co runa, z wyjątkiem podpalenia każdej komórki ciała.

-Ten efekt można pominąć, jeśli tatuażu dotyka wykuta w wulkanie magiczna ruda. Zadziała ona jak magiczny kostur. Zaklęcie zostaje przetransportowane do niej usuwając ma nadmiar energii podpalającej komórki.

-Nawet laik może korzystać z bardzo potężnych zaklęć, jeśli w trakcie używania zwoju zacznie dożylnie wkrapiać miksturę many z prędkością równą prędkości pobieranej many. Zbyt szybka kroplówka powoduje podpalenie każdej komórki ciała. Zbyt wolna zużycie całej many. Czasem śmierć. Nie udało mu się wyjaśnić dlaczego.

-Aby uzyskać temperaturę potrzebną do oczyszczenia rudy potrzeba:
1. Pieca
-dziura przynajmniej 5 m głębokości. Od niej tunel na głębokość kolejnego metra, a następnie wychodzący przynajmniej 10m od pieca (WAŻNE!). Wyłożony dużymi kamieniami.
-piec ceramiczny z osobnym miechem blisko wylotu tunelu

2.Węgiel. Koniecznie. Drewno spala się zbyt szybko
3.Zaklęcie pięść burzy
4.zaklęcie pirokineza
5.dwie mikstury many
6.Przyrząd do bezpośredniego podawania mikstury many. Igła o średnicy ¼ palca z dorobionym otworem, oraz pęcherz byka.

Wykonanie
1. Napełnić pęcherz miksturą many
2. Wkłuć się odpowiednio przymocowaną igłą w żyłę pod pachą i zawiązać pęcherz na barku.
3.Rozpalić piec tradycyjnymi metodami i umieścić w szczypcach z magicznej rudy bryłkę
4.Zatkać otwór od miecha
5.Użyć zaklęcie pięść burzy
6 Odpowiednim dociskaniem pęcherza przedramieniem do klatki piersiowej trzeba uzupełnić manę upływającą przy używaniu zaklęcia. Zbyt szybkie lub zbyt wolne podawanie to śmierć.
7.Teraz jest minuta.
-30 sekund na uzupełnienie pęcherza.
-10 sekund na ponowne wkłucie
-20 sekund na założenie rękawicy i złapanie szczypców.
8. Zaklęcie pirokinezy jedynie podtrzymuje otrzymaną naturalnie temperaturę.
9. Powtórzyć punkt 6.
10. wyciągnąć igłę a pasek wcześniej użyty do podrtrzymania pęcherza zacisnąć na ranie(WAŻNE!).
11. Wyciągnąć bryłkę z pieca i za pomocą silnych uderzeń młota wycisnąć z niej resztki nieczystości
12. Włożyć do otrzymanej masy (lepkość powinna być podobna do ludzkiego mięśnia, jednak pod uderzeniami twardsza) zarodek krystalizacji (najlepiej diament. Kawałek czystej rudy też zda egzamin)
13. Uformować pręt z grubsza przypominający kształtem gotowy przedmiot
14. Szybko schłodzić ruchami okrężnymi najpierw w wodzie bliskiej wrzeniu a potem w lodowatej (nie wiem czemu, ale tak szybciej stygnie)
15. Zasnąć. I tak padnę z wyczerpania.


Karta Postaci:



Imię:Kenneth
Płeć:Mężczyzna
Punkty Nauki: 0
Pseudonim:-
Gildia:Kowal
Wiek:30

Aparycja:Kenneth to silny, wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna. Ma prawie 7 stóp wzrostu i ponad 230 funtów samych mięśni. Grubokoścista budowa jego ciała powoduje, że sprawia wrażenie powolnego i niezdarnego, a bujna blond czupryna połączona z tegoż koloru własnoręcznie przycinaną brodą dają efekt zwykłego portowego zabijaki. Chodzi w ciężki sposób i lekko się buja, co potęguje efekt niezdarności. Mięśnie Kennetha nie są wyrzeźbione. Nigdy nie zwracał uwagi na wygląd zewnętrzny. Jego mięśnie mimo iż pokaźnych rozmiarów bardziej zalewają jego kości niż trzymają się ich kurczowo. Oczywiście odznaczają się jeden od drugiego, ale kowalowi daleko jest wyglądu cyrkowego osiłka. Jest to wynik nieustannej pracy nad wzmacnianiem, mięśni bez dbania o ich kształt czy odpowiednie naciągnięcie ścięgien. To zaniedbanie pewnie odbije się bólem mięśni na starość. Kenneth nie sądzi jednak aby dożył specjalnej starości. Kowal ma brzydką bliznę poopażeniową na czole i lekko pożółkłe zęby. Na wewnętrznych stronach dłoni ma wytatułowane znaki z magicznych run sięgające pierścieni na palcach wskazujących (o tatuażach więcej powyżej oraz w historii). 



Ubiór: Kenneth dość mocno wybrzydza jeśli chodzi o ubrania. Muszą być jednocześnie wygodne i wytrzymałe. Efekt satysfakcjonujący Kennetha daje się uzyskać tylko poprzez połączenie zewnętrznej warstwy ze skóry smoczego zębacza która po odpowiedniej obróbce staje się miękka, a jednocześnie wytrzymała zarówno na gorąc jak i przetarcia, jednak nieznośnie szorstka,  wyściółką z delikatnej, jagnięcej skórki. Najlepiej podbrzusza i pachwin. Taki strój kosztuje fortunę, ale efekt jest absolutnie wart każdej sztuki złota. Pancerz ze skóry smoczego zębacza jest całkowicie odporny na przetarcia, dobrze rozprowadza energię więc daje dobrą ochronę przed wszelkimi rodzajami uderzeń. Na dodatek stanowi bardzo dobrą izolację termiczną. Nic dziwnego, że te paskudne bestie są tak trudne do zabicia. Skóra smoczego zębacza po usunięciu rogów i wzgórków wygląda łudząco podobnie do skóry zębacza. Z jednym wyjątkiem. Jest czarna jak smoła. Człowiek ubrany od stóp do głów w taką skórę wygląda dość złowieszczo, zwłaszcza jeśli dba o swoje ubranie. Kenneth posiada “czarne spodnie bojowe”, oraz górną część “czarnego pancerza nieustraszonego wojownika” bezlitośnie przerobionej na  fartuch kowalski i rękawice które służą mu przy pracy kowalskiej (Matteo do dziś nie może mu wybaczyć zniewagi tak przedniej roboty krawieckiej). Pełny “czarny pancerz ” wraz z butami rzadko opuszcza szafę. Jest tam na specjalne okazje. Zawsze natłuszczone do połysku, utrzymany w idealnym stanie.



Charakter:Kenneth to prosty człowiek. Nie można powiedzieć, żeby był głupi. Jest zadziwiająco jak na swoją aparycję bystry, jednak jego wiedza na wiele tematów jest zerowa i zdając sobie z tego sprawę, często po prostu milczy słysząc niektóre dyskusje. Niektórzy powiedzieliby, że jest milczkiem. ci którzy go jednak znają, wiedzą, że tak naprawdę to zapalony bajarz, który jednak nie pokazuje swego talentu przed szeroką publiką. Może się wstydzi? Jak sam mawia, nie jest nerwowy, tylko czasami niektórzy po prostu się proszą. Na własne nieszczęście Kenneth jest skory do siłowych rozwiązań problemów, przez co często chadza płacić grzywny.



Wyuczone Umiejętności:Umie czytać, zna podstawy pisania oraz liczenia (liczę na kowalstwo w jak najwyższym stopniu. Mam nadzieję że zasłużę)

Talent wrodzony:Artyzm. Mimo dużych rąk, Kenneth jest niezwykle zręczny w posługiwaniu się wszelkimi narzędziami rzemiosła. Zarówno dłuto, pędzel jak i igła leżą w jego dłoni wprost idealnie. Gdyby tylko ucho nie było takie małe...

Umiejętność dodatkowa:-

Poznane projekty i przepisy:Jako, że Kenneth jest doświadczonym kowalem, może chyba znać kilka projektów co? Ponadto kilka mam własnych, które są dość specjalne i zależą w dużej mierze od akceptacji tego co mam na samym początku KP

Ekwipunek:


Przy sobie:Dwa pierścienie na palcach wskazujących wykonane z idealnej magicznej rudy. Prawy przez ojca Kennetha, a lewy przez niego samego. Awaryjny zwój pioruna kulistego, zwykle schowany w prawej cholewie buta i malutka fiolka z miksturą many zwykle w sakiewce z pieniędzmi



Depozyt / dom:Zbroja ze skóry smoczego zębacza. Długo by opowiadać (patrz historia),dwuręczny morgenstern ze stałą głowicą z magicznej rudy. Dokładny opis w historii. 1 awaryjny zwój pioruna kulistego, 4 zwoje pięści burzy, 4 pirokinezy, 8 dużych mikstur many, cztery spore bryłki magicznej rudy. Wszystko w kufrze wykonanym za czasów świetności Thorbena i okuty przez Kennetha. Ponadto jako, że jego dom jest jednocześnie jego kuźnią, to pełen ekwipunek kowalski w tym kilkanaście zwykłych stalowych prętów, przegląd młotów i młotków kowadeł i kowadełek. Jeden piec przed domem tak jak niegdyś Harad i drugi schowany w piwnicy do kucia z magicznej rudy. Jedzenia mniej więcej na tydzień. Wiem, że to dużo, ale postaram się nadrobić wkładem w świat gry



Pieniądze: 100 złotych monet
Przy sobie:

Depozyt / dom:Spłukał się kompletnie przy ostatnim zakupie rudy, stali i zwojów. Liczy na najbliższe zlecenia.

Choroby:Powoli słabnie mu wzrok od patrzenia w kowadło. Za jakieś 10 lat może stracić możłiwość czytania
Fobie:kowale z nordmaru. Jako, że łamie jeden z ich świętych przepisów, Kenneth zawsze boi się, że go dopadną i spalą w piecu kowalskim.

Statystyki Główne:

Punkty Życia: 100
Punkty Many: 5 (na jeden teleport broni do mnie postaram się uzasadnić w historii)
Wytrzymałość: 100
Siła: 45
Zręczność: 5


Punkty Umiejętności:

Rzemieślnictwo:
Kowalstwo: 250
Alchemia: 0
Myślistwo: 0
Stolarstwo: 0

Złodziejstwo: 0

Tylko Magowie:
Krąg: 0
Zaklinanie: 0
Tworzenie Zwojów: 0
Tworzenie Run: 0

Inne:
Górnictwo: 5
Retoryka: 0(może być ujemna. Prosty hop)


Umiejętności Bojowe:(kompletny brak. Dopiero uczy się posługiwać morgensternem który dla siebie wykuł)

Broń Jednoręczna:
Miecze: 0
Topory: 0
Buławy: 0
Młoty: 0
Broń Dwuręczna:
Miecze: 0
Topory: 0
Młoty: 0
Piki i Halabardy: 0
Broń dystansowa:
Łuki: 0
Kusze: 0
Inne
Parowanie Tarczą: 0

Umiejętności Magiczne:

Magia Ognia (Innos): 0
Magia Wody (Adanos): 0
Magia Ciemności (Beliar): 0
Magia Wsparcia: 0
Magia Paladynów: 0

Poznane postacie:Jest nowy

HISTORIA

-...I właśnie w ten sposób trafiłem do bandy Grega.- Dokończył Brandon i upił łyk “Szybkiego Śledzia ”. Dotychczas milczący Kenneth roześmiał się wyraźnie pobudzony alkoholem i rzuci żartobliwie:
-Doprawdy Brandon. Nie wiem jak możesz pić te szczyny. Było to ich standardowe przekomarzanie się. Brandon był pierwszym człowiekiem z południa (jak Nordmarczycy nazywają każdego mieszkającego poza wieczną zmarzliną) który dzielił jego zamiłowanie do mocnych alkoholi. Opowiadanie historii to piracka tradycja mająca zająć czymś głowy na czas podróży kiedy morze jest spokojne a celów rabunkowych brak.
-Wygląda na to, że teraz moja kolej - Usiadł na krzesło mówcy i upiwszy łyk “Podwojnego Młota Lou” odstawił go na bok. Potrzebował odrobiny klarowności umysłu.
-Wygląda na to, że teraz moja kolej - Zaczął niby od niechcenia. Tak naprawdę pokochał tę tradycję. Piraci dzielą się między sobą sekretami, które mogłyby się skończyć dla nich karą śmierci. A jednak opowiadają.
-Są podobni do nas-pomyślał, a na głos spytał -Długo jeszcze panie szyper? Muszę wiedzieć czy się rozgadywać. Piraci parsknęli śmiechem. Wszyscy wiedzieli, że wiatru prawie nie ma. W takim tempie podróż na Khorinis może zająć dni, jeśli nie tygodnie. Kenneth jednak już był znany z tendencji do rozgadywania się, nawet gdy opowiadał zmyślone historyjki.
-GREG! kurwa twoja mać! Nazywam się Greg! - Wrzasnął kapitan z mostka, mimo odległości niezawodnie donośnym głosem wzbudzając jeszcze większą wesołość - I nie szyper, tylko kapitan! Esmeralda to pierdolona królewska fregata, a nie jakaś żaglówka! - Wybuch Grega trochę zbił Kennetha z tropu, ale zaraz się otrząsnął, roześmiał i pozwolił myślom płynąć po morzu jego wspomnień.
-Jak widać po moim wyglądzie, pochodzę z Nordmaru zaczął zawieszając wzrok na jednej z belek. Pod pokładem było ciemno, ale wystarczyła mała lampka, by opowiadający zalewany był migoczącym światłem. Piraci siedzieli na skrzyniach, na podłodze i zaimprowizowanych krzesłach. Łóżka były tylko w kojach, a te były za małe na spotkania całej załogi. Wszyscy byli mniej lub bardziej zainteresowani. Skip i Jack Aligator jak zwykle pielęgnowali swoje łuki, a Bones topór pokładowy. Widać jednak było, że nawet oni część swojej uwagi poświęcają Kennethowi. Tylko rówieśnik Kennetha Bill zdawał się być niezainteresowany.
-Mój ojciec Tjalf z klanu młota, był najlepszym kowalem w historii świata. A moja matka, Sevila najpłodniejszą kobietą w Nordmarze - Roześmiał się, a piraci zawtórowali mu
-Na własne szczęście jestem pierworodny. Dzięki temu dostąpiłem zasczytu pobierania nauk przy kowadle odkąd byłem w stanie utrzymać... Nagle rozległo się ciche Szlag! - Bill ćwiczył swoją najnowszą sztuczkę złodziejską: pokazywał człowiekowi magiczną sztuczkę, ze znikającą monetą, a tymczasem “znikał” wszystkie monety z jego mieszka. Kenneth spojrzał na niego z lekkim wyrzutem. Bill nie lubił tradycji opowieści. Nigdy o sobie nie opowiadał, więc kowal nie mógł wiedzieć, że Bill był kiedyś bardzo żywiołowy i kochał życie pirata. Dopiero śmierć jego przyjaciół Angusa i Hanka spowodowała, że zamknął się w sobie. Nie miał jednak dokąd pójść. Uspokuj się Bill, albo stąd wyjdź powiedział dość ostro Samuel. Zawsze robił wszystkim za ojca. Bill znowu zaklął, ale schował monetę i udawał że słucha.
-Na czym to ja… A więc biegałem po kuźni, podawałem tacie młoty, szczypce, zmieniałem rękawice, czyściłem piece… Nooo co będę was zanudzał. Wszystkie prace pomagiera w kuźni. Kiedy przechodzisz obok miejskiego kowala myślisz, że tylko tłucze w tę stal, a tak naprawde jest to kawał niezłej sztuki wiecie? Z tym jest jak z abordarzem. Z zewnątrz wygląda na to, że po prostu wbiegacie na cudzy pokład i siekacie co widzicie, a tak naprawdę wszystko zależy od przygotowania, planu, wyszkolenia. Tak samo z kowalstwem. Musisz najpierw przygotować miejsce pracy, wiedzieć co chcesz zrobić, potrafić to zrobić. A dopiero potem zabrać się za kucie. kiwające głowy, zwłaszcza speca od strategii Henry’ego upewniły Kennetha, że wiedzą o czym mówi
-. Garowałem tak jakoś do 12 roku. Już wtedy o obróbce zwykłego żelaza wiedziałem wszystko. Ojciec opowiadał wszystko co robi na bierząco. Często podglądałem też, jak kuje z gowych sztab czystej rudy. Wtedy nie opowiadał, ale całkiem sporo potrafiłem już wypatrzeć sam. W każdym razie wtedy musiałem zapracować na miano mężczyzny. Wy w swoich opowieściach pomijaliście ten moment, a przecież też jakoś to robicie nie? No, nieważne. Wasza sprawa. Ja musiałem zabić orka. No co tak patrzycie? Za czasów mojego dzieciństwa ich zwiadowcy panoszyli się wszędzie. Dopiero po przyjściu JEGO, wycofały się bardziej na północ. Tym razem kiwające głowy go zdziwiły. Czyżby też o NIM słyszeli? Spojrzał przez otwartą klapę w stronę Grega, ale ten nawet nie patrzył w jego stronę. Kenneth nie mógł zauważyć zaciśniętych w goryczy szczęk. Ani tego, że okręt którym płynął, właśnie do ów wybrańca bogów należy.
-Dostałem nową skórę lodowego wilka i sztylet. Nie wiem jak można walczyć taką bronią. Wy południowcy. To rozumiem. Ale dlaczego męż… Nieważne. Poszedłem na południe od mojej wioski. Tam orkowie często wypuszczali swoje zwiady, ale jeszcze nie regularnej armii. Dowiedziałem się o tym dopiero później. Wybrałem kierunek na chybił trafił. Pierwsze dwie noce były ciężkie. Zacząłem się robić głodny. A wiecie, tam jagody nie rosną co trzy metry i nie ma tylu ścierwojadów które tylko czekają byś je utłukł. drugiej nocy zjadłem surowego chrząszcza. Nie wyobrażacie sobie jakie to paskudztwo. Zacząłem słabnąć. Na szczęście w końcu natrafiłem na orka. Typowy zwiadowca. Krush Varrok i pancerz tylko na rękach i klatce piersiowej. Biegł gdzieś. Może z wiadomością? Zacząłem więc krzyczeć i go wyzywać żeby się zatrzymać. Zauważył mnie, krzyknął coś w tym swoim orkowym języku, wyciągnął miecz i pobiegł w moją stronę. Dobyłem swój sztylet. Wtedy dotarło do mnie jak śmiesznie wyglądam z tym czymś w porównaniu do mieczora tego bydlaka. Rzuciłem więc w niego sztyletem. Prawie nie zauważył jak rękojeść stuknęła go w klatkę piersiową. Zacząłem uciekać. Doganiał mnie, więc zacząłem trochę panikować. W końcu dostrzegłem metodę. Złapałem najbliższą bryłę lodu. O takiej wielkości i rzuciłem w orka. Zamachnął się wolną ręką by odgarnąć mój zaimprowizowany pocisk, ale chyba go zaskoczyłem bo nie zdążył i bryła miękko weszła w jego krocze. Hahaha, Wierzcie lub nie, ale orki naprawdę mają jaja! Nigdy w życiu nie usłyszałem tak żałosnego skowytu. Nie zamierzałem jednak dać mu przewagi. chciałem dobić go moim sztylecikiem. Ale hej! Przed chwilą go wyrzuciłem. Nie wierzę jakim byłem idiotą. Podbiegłem więc do niego i kopnąłem go moim skurzanym bucikiem w nos. Nie wiem czy go to zabolało, ale na tyle odwrócił uwagę od swoich jaj, że mogłem poprawić metalowym czubem. Pytacie czy ten skowyt nie był żałośniejszy? Otóż nie. Tym razem nie mógł nawet wziąć oddechu żeby pożądnie zawyć. Ja jednak nie miałem czasu żeby się nad tym zastanawiać tylko złapałem za jego Varroka, którego jak się domyślacie upuścił, aby chronić co mu najcenniejsze i odciąłem mu orkowy baniak. Nie, nie za pierwszym uderzeniem. Nie, nie za drugim, ani za trzecim nawet. Miałem 12 lat i krzepy mężczyzny mi brakowało. Umięjętności drwala również. Ale biłem biłem biłem. Aż przeciąłem. Padł po chyba drugim uderzeniu, a przestał się ruszać po trzecim. Ale chciałem mieć dowód, a tego arcydzieła oekowego kowalstwa nie miałem zamiaru taszczyć. Ostukałem głowę o skałę żeby wypadło z niej tyle ile się da, zarzuciłem ją sobie za włosy na plecy i ruszyłem w drogę powrotną. Pytacie jak trafiłem? To stosunkowo łatwe. Klan młota mieści się przy podstawie wulkanu. ciężko przeoczyć bydlaka. Starszyzna nie była ze mnie szczególnie zadowolona. Zgubiłem sztylet. Wiecie, starcy z klanu młota mają obsesję na punkcie broni. Traktują je znacznie cieplej niż ludzi. Zadziwiające jakie zmiany mogą zajść w człowieku, bo nie wierzę, że zawsze byli tacy zgrzybiali. Kenneth skończył zdanie i wziął trochę głębszy oddech by dać sobie czas na zastanowienie. Teraz zaczynała się ta część, której bynajmniej się nie wstydził, ale przekazanie tej wiedzy do tak szerokiego grona mogło być niebezpieczne. Babka Mary mówiła, że kowale mają szpiegów wszędzie. Zamknął oczy i kontynuował. Raz kozie śmierć.
-Od tego momentu zacząłem pracować w kuźni pełną parą, Dostałem własny młot i kowadło. Zlecenia i pręty dostarczał mi jednak ojciec. On je sprawdzał i zostawiał na nich swój znak firmowy: młot z ostrzem miecza zamiast rączki. Teraz wydaje mi się on śmieszny, ale wtedy budził on mój podziw i puchłem z dumy gdy na mieczu mojej roboty, w końcu bez żadnej poprawki przystęplował swój młot. Latka leciały, ja byłem coraz lepszy za kowadłem, ojciec coraz starszy, a wojna z orkami szła coraz gorzej. Gdy miałem 16 lat przejąłem wszystkie zlecenia na naprawę zwykłej broni i te zlecenia na produkcję które nie były od znajomych ojca. Zacząłem się niecierpliwić. Byłem w końcu przynajmniej równie dobry co ojciec. Osobiście uważam że lepszy. On zostawiał miecze w stanie gotowości bojowej. Ja dodawałem kanały ścieku krwi, żeby rękojeść nie robiła się śliska, za specjalną dopłatą wycinałem otwory w środku. Wbrew pozorom nie osłabia to broni w walce z ludźmi, a sprawia, że jest dużo lżejsza. Po zwarciu z orkiem jest co prawda do wyrzucenia pod dwóch blokach, ale wielu myśliwych z klanu wilka i tak sobie ceniła mój wynalazek. Ojciec jednak ściągał mnie na ziemie. Dopiero gdy on umrze, będę miał dostęp do sekretów magicznej rudy. A skubany trzymał się świetnie jak na 50 latka. U nas w Nordmarze oznacza to już wstęp do starszeństwa. Bardzo niewielu dociera do tak podeszłego wieku. Polecał mi, abym szkolił się w szermierce. Ja jakoś nigdy nie miałem do tego smykałki. Wolałem prostsze rozwiązania niż zabawa w kotka i myszkę musnął rękojeść błysczącego nawet w tak nikłym świetle morgensterna i uśmiechnął się
-Nie kocham broni. Nie nazywam jej imionami jak niektórzy moi współplemnieńcy. Ale uwielbiam napawać się widokiem doskonałej roboty kowalskiej. To przypomina mi historię o legendarnym mieczu - Urizielu… Ale to może na inny raz. Oddałem się więc doskonaleniu mojej techniki kowalskiej. Oraz, co może wydać wam się dziwne, sztuce rzeźbienia. Nie kierowało mną nic poza żądzą zysku i dobrą zabawą. Uwielbiam rzeźbić w stali. Jak na to mówią wasi? Grawerować? Wystarczy wyrzeźbić jakiemuś zabijace “na pohybel skurwysynom” i już cieszy się jak dziecko i jest gotów oddać ci żonę i pół majątku. Może trochę przesadzam. Ale tylko trochę. Ojciec oczywiście się wściekał. Dla niego broń jest dobra, wtedy jeśli dobrze zabija, a nie kiedy jest ładna, zgrabna i dopasowana do użytkownika dodał uśmiechając się widząc wprawne ruchy paska ścierającego na toporze Bonesa.
-Ojciec nie rozumiał, że jeśli wojownik uważa broń za przedłużenie jego samego, to walczy z podwójną zaciekłością i trenuje trzy razy tak ciężko by ją zrozumieć. To frazes często powtarzany przez starszyznę. Ten akurat mi się podoba. Wkrótce jednak zaczęło się robić naprawdę gorąco. Najpierw paladyni zajęli wejście do wulkanu, niby pokojowo, ale gdy ktoś stawiał opór ubijali jak psa “dla wyższej sprawy. Skip splunął do hełmu porzuconego przez jednego z paladynów jeszcze za czasów gdy Esmeralda służyła królowi. Często to robił. Wypracował sobie ten gest i używał go gdy tylko nadarzyła się okazja
-Wkrótce po Paladynach. Nadeszli orkowie. Może razem byśmy ich odparli, ale rozumiecie, że nie mieliśmy zbyt dużej chęci by pomagać świątobliwym sługom innosa. Te ścierwa są gorsze od fanatyków z klanu ognia. Historię o tym w jaki sposób wspólnie z NIM wyzwoliliśmy wulkan zostawię sobie na osobny wieczór. Jest zbyt długa by mieszać ją w mój życiorys, a moja rola w przedsięwzięciu ograniczyła się do sprzedania JEMU dwóch ElBastardo. Dobrze słyszycie. Dwóch. Nie wiem kto go tego nauczył, ale machał nimi na raz, tak że ledwie mogłem je dostrzec. - Assasyni. Moje ziomki wtrącił Jack Aligator. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkł po syknięciu Samuela. Wiedział że nieposłuszeństwo dla starego pirata kończy się zakazem kupowania grogu. Widać było, że chłop się zna, bo od razu spytał czy nadają się do doostrzania. Jasne że tak. Wszystkie niemagiczne miecze się nadają, ale jako kowal odradzam robienie tego zbyt często, bo broń szybciej się szczerbi i będziecie musieli kupić sobie nową. Najlepiej utrzymywać takie ostrzenie jakie wam zostawił kowal. Chyba że to był partacz. Wtedy najlepiej wywalić taki miecz. Rzeźnia musiała być przednia. Zginął jeden z naszych, ale ciała orków paliliśmy w wulkanie jeszcze przez dwa tygodnie. Wszystkie podrostki z klanu codziennie wyrzucały po kilka. Dla mnie jednak Najważniejsze było to, że po takim kryzysie ojciec się ugiął i mogłem w końcu zacząć naukę pracy w wulkanie. Powiedzcie mi, znacie jakieś legendy o Nordmarskich kowalach? Niektórzy piraci kiwali głowami. Ktoś powiedział coś o magii, ktoś o pracy po 3 doby bez przerwy.
- To wszystko bujdy skrócił Kenneth i przełknął pełną goryczy ślinę. Czyżby wyczuł w niej nutę własnego strachu? Nie. To niemożliwe.
-W wulkanie jest tyle magii, że jest gorący jak skurwysyn. A w “arcymistrzach kowalstwa” tyle niezwykłości, że odkryli tę właściwość rudy, że nie przestaje być magiczna po przetopieniu w wysokiej temperaturze. To wszystko. Tym razem on splunął do hełmu paladyna.
-Nie sądziłem że plotki są prawdziwe. Ale jednak. Po pierwszym wejściu do kuźni pod wulkanem krzyczałem jak każdy oszukany kowal odkąd pierwsi postanowili zataić sekret. Za to że wam to powiedziałem grozi kara. Spalenie w piecu kowalskim. Żywcem. Liczył, że wywrze większy efekt. Piraci słuchali zaciekawieni, ale nie byli szczególnie wstrząśnięci. Niewątpliwie słyszeli o bardziej okrutnych egzekucjach, a na nich wszystkich już teraz wisiał wyrok śmierci. Cóż. Teraz na mnie też pomyślał i kontynuował opowieść.
-Kucie gotowymi sztabami czystej rudy, nie wymaga żadnych umiejętności kowalskich poza zwykłymi. No, może to że stawia nieco większy opór przy kształtowaniu. Noo. I że trzeba go skończyć w pierwszym chłodzeniu. Dla Nordmarskiego kowala to proste jak cięcie lodu rozgrzanym ostrzem. Jak wy mówicie: kaszka z mleczkiem. Nie miałem wiele czasu na otrząśnięcie się. Każdy z 5, razem ze mną 6 wielkich kowali Nordmaru chciał dobrać się do kuźni wulkanicznej po tak długiej przerwie. Moim pierwszym mieczem z rudy, był klasyczny półtoraręczny miecz. Nie miałem weny na nic finezyjnego. Wydawał się być złowieszczy w blasku wulkanicznego ognia. Sprzedałem go pierwszemu wojownikowi jakiego spotkałem. Co śmieszne dostałem wtedy od ojca pierścień z magicznej rudy. O ten. Wtedy znienawidziłem mój klan. Podobno wszystkie młodziki mają tak na początku. Ciągle słyszałem coś w stylu “po co się spieszyłeś”, “mówiliśmy ci żebyś poczekał”. Ja miałem to wszystko gdzieś. Wtedy uważałem, że powinniśmy wszyscy jako klan pracować nad tym, aby uzyskać temperaturę płomienia wulkanicznego w naszych kuźniach, abyśmy mogli kuć magiczne miecze w masowych ilościach, tak jak robiliśmy to ze zwykłymi. Starszyzna nie chciała jednak o tym słyszeć. Moja frustracja rosła. Zwłaszcza, że nie miałem dostępu do “magicznego” jego mać ognia. Starsi mieli pierwszeństwo. Wybawienie nadeszło, gdy już chciałem uciekać na własną rękę. Magowie z klasztoru potrzebowali kowala, aby wykuł dla nich rdzenie na kostury. Może nie była to praca najwyższych lotów, ale tajemnicą o której wszyscy wiedzieli było, że magowie mieli własny dostęp do wulkanu. Używali go do magii, ale nadawał się pod kuźnie i takie rzeczy się podobno zdarzały. Zgłosiłem się na ochotnika. Miałem dosyć bredni mojej starszyzny. Moim magiem przewodnikiem był niezwykle miły facet o imieniu Milten. Wiecie jakie to wyróżnienie gdy zapamiętam czyjeś imię. Hehe. Tak, to był równy koleś. Niby dużo gadał o zasadach klasztornych moralności i Innosie, ale w głębi siebie był tak samo rządny tego co zakazane co ja. Celowo przedłużałem mój pobyt w klasztorze. Potrzebowali 20 rdzeni. Na od razu i 10 na przechowanie. Dostałem 40 sztab gotowej rudy. Praca na jakieś dwa tygodnie. Załatwiłem to w pół roku. Zainteresowało mnie, że każdy z nas ma wrodzoną drobną ilość many, a za pomocą zwojów, które da się kupić na każdym targowisku, można podgrzewać przedmioty do bardzo wysokich temperatur. Dalece nie tak wysokich jak potrzebne. Ale jednak. Wiele ciekawych rzeczy dowiedziałem się od samych mistrzów. Miałem masę wolnego czasu więc chodziłem i ich zagadywałem. Gdybym wtedy umiał czytać, na pewno wkradałbym się do biblioteki. “Jak wypisywałem imiona na mieczach jeśli nie umiałem czytać?” Proste. Facet pisał mi swoje imię, ja przerysowywałem to tak jak mi się wydawało ładniej, a potem przekładałem to na miecz. Dla mnie napisy były obrazami. Dowiedziałem się na przykład, że te kamienie którymi magowie rzucają czary również pokryte są magiczną rudą. Dzięki temu można ich używać wielokrotnie. Zbywali mnie gdy pytałem czy można z tego skorzystać na broni. Ale wiedziałem swoje. Milten pomógł mi to wypróbować. Wygrawerowałem mu na rdzeniu jego kostura cholernie ciężki symbol. Dodatkowo musiał być bardzo mały, żeby się zmieścił. Trzy razy poprawiałem, ale gdy uznał że jest dobry. Chcielibyście to zobaczyć. Kula ognia wielkości połowy tej łajby spadała z nieba w miejscu gdzie tego chciał. I wszystko dzięki temu małemu znaczkowi na pręcie z rudy. No. I oczywiście jego umiejętnościom. Kiedy ja spróbowałem. Śmiał się skubany od samego początku. Na początku poczułem mrowienie na skórze, a potem tylko ciemność. Nic się nie stało. Oczywiście. Mam za mało wewnętrznej energii, czyli po ludzku many. Magowie trenują latami, żeby móc miotać tak silne zaklęcia. Patrzycie na moją pałeczkę? Tak. Na niej również jest runa. Ale do tego za chwilę dotrę. Gdy robota była prawie skończona, niby przypadkiem milten wspomniał coś o tym, że badano kiedyś co się stanie, jeśli atramentu z rudą użyje się to zrobienia taułażu. Dodał, że zaklęcie będzie działać, tylko z ciałem człowieka czy zwierzęcia dzieje się to co ze zwojem przy użyciu. Rozpada się. Nie jestem głupi. Zrozumiałem, że do czegoś dąży, więc odparłem, że ciekawe, co by się stało, gdyby wyciągnąć magię z człowieka do przekaźnika. Na przykład z rudy, tak jak w przypadku ich kosturów. Odpowiedział, że nawet gdy korzystają z kosturów zwoje spalają się z nadmiaru energii. Wzruszyłem ramionami i odpowiedziałem. To co obydwaj mieliśmy na myśli. Spalają się. A nie rozpadają. Innego dnia w luźnej rozmowie powiedział mi, że Znalazł gdzieś stary zwój. Jeszcze skórzany, a nie papierowy jak nowe z bardzo słabym zaklęciem. gdy przytknął go dokładnie do kostura nie spłonął tylko bardzo się rozgrzał. Można go było dotykać po jakichś 10 sekundach. Roześmiałem się i powiedziałem, że on swoimi delikatnymi rączkami tak. Ale moje kowalskie łapy na pewno by to zniosły. Wtedy uśmiechnął się jakoś dziwnie i spytał, o coś co chciałem usłyszeć od pierwszej naszej rozmowy na ten temat: “gdyby to było możliwe i nie zakazane, jakie zaklęcie dałbyś na sobie wytatuować?”. Również się uśmiechnąłem, żebyśmy nie wyglądali dziwnie. Jakiś nowicjusz zawsze obserwował nas z daleka i odparłem, że zaklęcie teleportu, żebym nie musiał szukać młota w bałaganie mojego domu. Roześmialiśmy się tak jak wy teraz. I obaj wróciliśmy do naszych prac. Ja do kucia. On do nauki. Gdy obudziłem się następnego ranka na mojej dłoni był czarny symbol. O ten.(pokazując dłoń) A skóra dookoła piekła jak diabli. Obok łóżka leżała kartka z drugim symbolem. O tym(na morgensternie). Całe szczęście cała robota już skończona i tylko markowałem, że pracuję, żeby przedłużyć mój pobyt. W nagrodę za pracę, otrzymałem poświadczenie, że magowie ognia w całym królestwie myrtany będą sprzedawać mi zwoje ze swoimi zaklęciami, mikstury i wino. Bill znowu wyciągnął monetę, więc Kenneth złapał za morgenstern, a jego prawa dłoń zapłonęła niebieskim światłem. W przez nikogo nieoczekiwanym geście, rzucił kolczastą pałką w młodego pirata. Tylko Brandon pozostał spokojny. Skurczybyk znał już Kennetha zbyt dobrze. Do pirata Kenneth miał jakieś 15 kroków. Morgenstern zniknął mniej niż krok przed Billem w niskim przedłużonym dźwięku teleportacji. Niebieska mgiełka owinęła twarz pirata osłaniając jego wyraz bezbrzeżnej konsternacji. Wszyscy piraci wychylili łyk, każdy swojego alkoholu dla rozluźnienia atmosfery.
- Jak widzicie sztuczka działa jak złoto. Niezależnie od odległości. Nie wiem jak będzie jeśli wejdę do jakiejś kopalni czy przejdę góry. Nie oddalam się od niego aż tak. Dodatkowo odkryłem, że jeśli od razu mocno chwycę rękojeść, to ciepło szybko odpłynie i nie pozostawi trwałych oparzeń. Jeśli nie złapię. Cóż. Wtedy boli. Zanim odważyłem się to wypróbować minęło jednak kilka lat i całkowicie zmieniły się okoliczności. Wróciłem do wioski mojego klanu i zacząłem udawać, że za akceptowałem zasady klanu. W sekrecie natomiast kontunowałem moje próby stworzenia pieca do wytapiania magicznej rudy.Wyszło mi kilka niezłych piecyków. Oddolne wejścia powietrza na stałe weszły w kanon Nordmarskich kowali. Można utrzymywać temperaturę bez użycia miecha, a korzystając z niego przyspieszamy proces. Jednak nie wystarczyło to, żeby zachować właściwości rudy. Znowu zacząłem się frustrować. Pomyślałem “jeśli do dwudziestych urodzin nie wymyślę. To znaczy, że się nie da.” Nie byłem najbardziej cierpliwym młodzianem na świecie. Oczywiście nie wymyśliłem. A ponieważ nieprzerwany dostęp do rudy był jedynym co mnie tam trzymało, spakowałem młot, zawiesiłem na plecy magiczny miecz dwuręczny który dla siebie wykułem, troche prowiantu i kilka skór wilka. No i oczywiście dwie sztaby magicznej rudy. Nie miałem złota, a słyszałem że na południu to dobra waluta. I wyruszyłem. Nie szukali mnie. Powiedziałem że idę na polowanie na orki. Uznali że nareszcie zacząłem robić coś pożytecznego, a kiedy nie wróciłem, pewnie uznali że po prostu zginąłem, odprawili mi pogrzebik i zapomnieli. Imałem się różnych prac. Biłem się na pięści na arenach, garowałem jako pomocnik kowala w Monterze, jako pełnoprawny kowal dla najlepszego wojownika jakiego w życiu spotkałem w Ghocie. Nie pamiętam jego imienia. Ale przed jego domem wisiała głowa księcia pierdolonych demonów, a w kompoście gniła cała sterta zombiaków i szkieletów. Widziałem z daleka Vangard. Aż zawędrowałem na niziny. A konkretnie do cape dun. W tamtejszej spelunie spotkałem człowieka spod ciemnej gwiazdy. Pomyślałem “a co mi szkodzi” i śledziłem go kiedy wychodził z miasta. Jego kumple rozbroili mnie w sekundę. Nie opierałem się. Celowali do mnie z łuków i kusz. Ich szef nazywał się Ortega. Wyjątkowy skurwiel. Powiedział do mnie trzy zdania. “Fajny miecz”, “jesteś kowalem?” a gdy przytaknąłem dodał “chcę takie dla nas wszystkich”. Próbowałem mu powiedzieć, że to niemożliwe, że tylko w wulkanie i wszystko. Ale on mnie nie słuchał. A jakiś jego przydupas powiedział mi, że albo okaże się przydatny, albo pozbędą się mnie jak wszystkich innych kapusiów. Zaprzeczałem. Ale on powiedział, że każdy jest kapusiem. Stwierdziłem że muszę zgrywać twardziela i powiedziałem, że dwa mogę zrobić od razu, ale reszte potrzebuje wielu przygotowań. Dał mi dwa tygodnie i dostęp do pięciu bandziorów. Zacząłem od budowy zwykłego pieca. Oczywiście takiego jak wcześniej sam wymyśliłem. Nie będę was wgłębiał w szczegóły, ale powiem, że to najlepszy projekt pieca na świecie. Poszedłem po rozum do głowy. Tak mawiamy kiedy rozmyślamy nad czymś oczywistym. Do wykucia magicznych mieczy potrzebuję rudy i gorąca. Rudę trzeba dostarczyć, a gorąć wytrworzyć. Aby mieć gorąc trzeba mieć węgiel, podpalić go i dostarczyć mu powietrza. Ale to nigdy nie działało. Chyba… Żeby dodać więcej powietrza za pomocą magii! To mogło być to. Dwóch bandytów wysłałem na poszukiwania rudy, jednemu kazałem poszukać mi dwóch rodzajów zaklęć. Dmuchającego i podgrzewającego. Uznałem że gdy przestanę dmuchać temperatura zacznie gwałtownie spadać, A ja potrzebuję prawie minuty w maksymalnym gorącu. Dałem mu nawet mój glejt od magów. Glejt oczywiście przepadł. Głupi bandzior pewnie przehandlował go na gorzałę. Ale przyniósł mi całą stertę różnych zwojów. Większość bezużyteczna. A testowanie ich marnowało mój cenny jak życie czas. Ale w końcu znalazłem idealne. Pięść burzy do wiatru. I pirokineza do potrzymania ciepła. Nadszedł czas na pierwszą próbę. Stanąłem nad wlotem powietrza i uderzyłem pięścią. Aż mnie odepchnęło. Ale wiatr wiał ledwie przez sekundę czy dwie. A potem odbił się i przypalił mi twarz. Czoło nadal boli od ciepła, muszę je owijać opaską kiedy kuję. Wydaje mi się że węgle miały odpowiednią temperaturę, bo były białe i bardzo szybko potem się dopaliły, ale dla rudy było to zbyt krótko. Kazałem przynieść sobie miksturę many, ale nie uzupełniała ona marnowanej wystarczająco szybko. Załamałem się. Mój koniec nadszedł. Nie miałem jak uciec. Zawsze mnie pilnowali. Zostały mi jeszcze 4 dni. Wykułem dla szefa i jego głównego przydupasa miecze, ale jeszcze bardziej się na mnie wkurzyli, bo byli za cherlawi. I wtedy przyszedł ON. Żebyście go widzieli. Zasiekł chyba z 10 bandytów, mimo że strzelali do niego z łuków i kusz. Facet wydawał się być zupełnie niewrażliwy na ich ataki. Na koniec usiekł mnie. Chyba mnie poznał bo jeszcze przed wami stoję.  Mam od niego pamiątkę pod żebrami. Obudziłem się w jakiejś chatce. Leżałem na pryczy, a nade mną szeptał coś jakiś dziwny mag. Chyba mówicie na nich druidzi. Coś do mnie mówił, ale nie słuchałem bo byłem zafascynowany urządzeniem które było we mnie wkłute. Igła podobna do takiej do szycia, tylko z dziurką w środku była połączona z pęcherzem jakiegoś zwierzęcia, a w środku chlubotała czerwona mikstura lecząca. Olśniło mnie. Już wiedziałem co zrobić. Wyrwałem ustrojstwo z mojej ręki. I nie słuchając co za mnie krzyczy druid ani jego zieloni słudzy biegłem w stronę jaskini. Musiałem to wypróbować. Natychmiast. Straciłem przytomność po jakichś dwustu krokach. Z mojego przedramienia ciurkiem lała się krew. Tym razem obudziłem się w nocy. Mój zapał nie osłabł ani trochę. I gdy tylko zorientowałem się gdzie jestem znowu wyrwałem igłę. Tym razem zawiązałem na ranie kawał szmaty. Zabrałem pęcherz z igłą. I Wybiegłem. Chyba wiedzieli o tym. Mili ludzie ci druidzi i ich zieloni. Nic nie chcieli w zamian za pomoc. Nie mogą zbyt długo przetrwać. Tak jak podejrzewałem, ON nie znalazł ukrytego wejścia do mojej kuźni. A w skrzyniach bandytów zostawił trochę jedzenia. Trzy dni przedłużałem tunel, doprowadzający powietrze do pieca, żeby nie powtórzyła się niespodzianka z zassaniem ognia. Nieznośna o nieznośna była każda minuta w której chciałem wypróbować. Kiedy skończyłem już chciałem wkłuć igłę z miksturą many. Ale wtedy ukłuł mnie strach. Co się stanie jeśli zbyt szybko będę podawał sobie manę? Ukradłem jednemu z farmerów owcę. Walnąłem ją kamieniem w łeb, także straciła przytomność. potem wyciąłem jej w skórze symbol światła, posypałem go pyłem z ostatniej sztabki czystej rudy jaki miałem. Ten jeden zapamiętałem z klasztoru. To kółko z pięcioma odchodzącymi kreskami, łatwo go zapamiętać. Położyłem na znaku pierścień mojego ojca i zacząłem wtłaczać manę. Zgodnie z moimi oczekiwaniami z pierścienia uniosło się światło. Starałem się zapamiętać prędkość przepływu many w której światło było najjaśniejsze. Końcówkę wtłoczyłem na raz. Owca zabeczała przez sen żałośnie, a potem cała stała się gorąca i mówiąc wprost. Usmażyła się. Wiedziałem co mi grozi. Ale też mniej więcej co robić. Założyłem spowrotem pierścień ojca. Włożyłem do pieca kilka grudek rudy. Pod ręką ułożyłem szczypce i zwój pirokinezy, a także drugą miksturę na wypadek gdyby pierwsza się skończyła. Znowu pominę szczegóły techniczne. Ale w ten sposób powstał mój piękny morgenstern. Całkowita długość: 5 stóp. Średnica głowicy: jedna stopa, razem z kolcami półtorej. Masa. Zaledwie 10 i pół funta. Idealny do miażdżenia czaszek. Tętniący magią i przewodzący magię. Najlepszy. Mój. Od razu wygrawerowałem na nim znak, który narysował dla mnie Milten. Mówiłem, że dotrę do tego momentu. Nie trzeba było poganiać. Ta technika kucia jest jednak zbyt niebezpieczna by się nią posługiwać na codzień. Zwłaszcza, że tuż po zakończeniu pracy straciłem przytomność i walnąłem głową o skały. Przez tydzień miałem guza. Wszsycy znowu się roześmiali.
-Wiatr się wzmaga! krzyknął sternik. Kenneth tego nie zauważył na początku, ale Greg zszedł pod pokład, żeby też posłuchać. Kowalstwo? A może ON? Jeśli się utrzyma, do południa będziemy na naszej plaży! - Do południa? Pomyślał Kenneth i wychylił się by lepiej spojrzeć przez wylot pokładu -Tak dzieciaku. Poranek już się zbliża powiedział Greg i odpalił fajke Kontunuuj.
-Tak… Byłem spełniony. Już nie musiałem do niczego dążyć więc zaangażowałem się dla idei zacząłem pracować dla sprawy buntowników. Na początku zwykłe bronie. Później zaczęli mnie nachodzić paladyni i prosić o miecze z magicznej rudy. Takie tradycyjne. Niemagiczne. Wiedzieli, że to niemożliwe. Mijały lata. Właściwie. Żyłem stosunkowo szczęśliwie w swojej samotni. Czasem buntownicy przysłali kogoś dla mnie do towarzystwa. Czasem nawet jakąś kobietę. Mógłbym chyba tak przeżyć życie. Niestety to też musiało się skończyć. Któryś z buntowników. Stary generał, zauważył niestety mój morgenstern. Skubany musiał pamiętać czasy świetności paladynów, bo wyczuł że jest magiczny. Od tamtej pory nie miałem spokoju. Nachodzili mnie, żebym zaczął robić magiczne miecze. Popełniłem błąd. Zrobiłem jeden. Od tamtej pory zaczęli być wrogo nastawieni. Chcieli mnie zmusić do pracy. A ja nie zamierzałem ryzykować mojego życia bez potrzeby. Chcieli więc abym zdradził im swój sekret. To było wręcz śmieszne. “Za nic w świecie”. Tak im powiedziałem. Następnego dnia zobaczyłem uzbrojony oddział idący w moją stronę. Pakowałem się w pośpiechu. Spakowałem dwie sztaby rudy własnej roboty, dwie sakwy złota, młot i szczypce które zrobiłem z rudy w klasyczny sposób. Dodatkowo kilka zwojów z każdego rodzaju i mikstur many. Chciałem być gotowy do kucia w każdej chwili. Nie patrzcie tak na mnie. Nie jestem wojownikiem. Broń to nie pierwsze o czym myślę uciekając przed armią. Postanowiłem udać się do Ardei. Tamtejszy naczelnik miasta to rozsądny człowiek. Nie jest zapalonym buntownikiem. Dopiero przed bramą przypomniałem sobie o moim dziele życia. “Czas sprawdzić czy Milten mówi prawdę” Pomyślałem i wtłoczyłem manę w tatułaż na mojej dłoni. Stało się dokładnie to co przed chwilą. Tylko, że pałka spadła na ziemię i jak pamiętacie, zanim mnie poznaliście miałem bandaż na dłoni. Miałem plan schować się u naczelnika aż moja sprawa ucichnie… - Ale spotkałeś mnie wtrącił Skip. -Całe twoje szczęście. Ten przekupny gówniak na pewno by cię sprzedał. - Ale was poznałem Zripostował Kenneth I wystarczył tydzień obserwowania mnie zza każdego progu w waszej kryjówce na wybrzeżu, żeby uznać, że jestem w porządku. Resztę znacie. Kenneth wstał i usiadł na swoje miejsce. Zapadła chwila ciszy. O dziwo podniósł się Bill Niezła historyjka Kenneth. Ciekawe ile zmyśliłeś Zdziwieni nagłą otwartością chłopaka piraci zapomnieli, żeby się roześmiać. Tylko Greg zachował ducha mówiąc To może ty chłopcze opowiesz nam swoją? Bill zaczerwienił się. Ale usiadł na krześle mówcy i zaczął
- Urodziłem się w Khorinis. Ojj, chcielibyście zobaczyć to miasto przed wojną…


………


Pobudka śpiochu - Przywitał mnie swoim rozpromienionym obliczem Greg - Witamy w Khorinis. Wyszedłem z mojej koi. Wszedłem na pokład i spojrzałem dookoła. Zobaczyłem plażę odgrodzoną palisadą od jakiejś polanki i kilka szałasów. To ma być największe miasto portowe kraju? - Prychnąłem. - Więcej ludzi mieszkało chyba w Okarze. Dostałem kuksańca po którym przeleciałem przez burtę i zwaliłem się do żaglówki. Za chwilę zleciał za mną mój plecak i morgenstern. To nasza przystań ćwoku. Skip zabierze cię stąd do Khorinis. Auć.


……….

Obudziłem się z opaską na oczach. Pod plecami czuję piach. Nie. Ręce mam wolne. Podnoszę opaskę. Skip ten stary drań odpływa beze mnie. Rozglądam się. Klif, klif, klif, plaża, może, wysepki. Zero miasta. Ale jest jakaś dwuosobowa tratwa. Jacy chojni. Z dwóch sakiew złota zostawili mi 50 sztuk, a w zamian coś takiego? Doprawdy. Dzięki. Są i wiosła. Odbiłem kilka metrów od brzegu. Po mojej lewej wyłoniły się inne statki. A więc to ich punkt przeładunkowy na miasto? popłynąłem w stronę łódek a przed moimi oczami ukazał się port. Całkiem spory. Rzekłbym. Przybiłem do pierwszej wolnej cumy, wskoczyłem na brzeg i przywiązałem moją tratwę najlepiej jak potrafiłem. Marynarzem nie jestem. Sztormu to nie wytrzyma. Ale może wytrzyma do czasu gdy będzie mnie stać na opłacenie kogoś do pilnowania. Hymm. Niezbyt mili ludzie. I mają dwie kuźnie w mieście. Niekorzystnie. Duża konkurencja. No nic. Jestem najlepszy więc na pewno się wybiję. Spokojnym krokiem idę w kierunku najbliższej. Chyba zbyt mocno się rozglądam.
-Nie, nie chcę wejśc do karczmy. Nie, na razie nie będę chciał. Nie, nie zapłacę ci dziesięciu sztuk złota. Osz ty! - Złapałem go lewą ręką za nadgarstek gdy jego pałka już się do mnie zbliżała, ścisnąłem uchwytem na jaki tylko kowal może sobie pozwolić aż ją wypuścił, a prawą załadowałem pangę w nos.
- Jak będę się wybierał to zapłacę. - splunąłem. Ciekawe kiedy przyjdzie straż. Nie przyjdzie? Miło. Oho. Na końcu tej drogi widzę komin. to musi być kuźnia. “Świetliste kowadło?” Chwytliwa nazwa
-Witam. Nazywam się Kenneth. Czy mógłbym zacząć pracować u ciebie jako asystent? - Harad. Muszę zapamiętać to imię. Szef to ktoś, kto może tego wymagać
-Nie, nie potrzebuję nauki. Nie naprawdę. Nie będę marnował twojego czasu. Nie prętów też nie. Och przestań mówić chodź na sekundę zrzędliwy starcze! Nie. Nie jestem nierobem. Tak zamierzam się tu osiedlić na stałe, a nie uciec z bandą popaprańców jak twój poprzedni czeladnik. I mam stopień mistrza kowalstwa nordmarskiego. Więc przestań mi mówić, że nie masz czasu na naukę kolejnego czeladnika - No. W końcu się zamknął. Zdjąłem plecak. Na jego kowadle położyłem dwie sztaby czystej rudy i kilka bryłek. Czemu ludzie dookoła się tak gapią. Potem wyciąnąłem mój morgenstern. Nachyliłem się i szepnąłem mu do ucha
- potrafię takie zrobić nawet w twojej kuźni - Hehe. To powinno nim wstrząsnąć. Hej! Co jest - - - LUDZIE! POMÓŻCIE! O przyleciał alchemik. Jest i mag wody. Może coś poradzą. Co? Zgon? Jaki zgon? Zawał? Co to? Szybko póki nie patrzą pakuje rzeczy spowrotem do plecaka.
-Jestem kowalem z kontynentu. Chciałem się zaciągnąć do pracy u Harada… Co? Prawo zgody wszystkich rzemieślników? Co za utrapienie. Słyszałem o tym. Ale w to nie wierzyłem
-A więc co mam zrobić? 100 grotów do strzał, błogosławieństwo bogów, dobry interes? Chyba mam coś na myśli. Da się zrobić. Jedno szczęście że alhemik ma wszystko gdzieś. Najpierw pójdę do tego kupca. Mam dla niego złoty interes.
- Potrzebuję skórzanego pancerza. Ale nie zwykłego. Musi być bardzo wytrzymały, izolować ciepło, i nie przecierać się, a jednocześnie być miękki i wygodny do pracy przy kowadle Czarny pancerz nieustraszonego wojownika. Bardziej patetycznej nazwy nie było. Skóra smoczego zębacza? Nie widziałem takiego stworzenia. Ale brzmi dobrze. Uśmiechnąłem się moim najbardziej szyderczym uśmiechem.
-Doskonale. Biorę dwa. Szyte na miarę Nie sądzisz żeby mnie było na to stać? To patrz. I wyłożyłem na ladę sztabkę czystej magicznej rudy. Myślałem że gały mu wyjdą z orbit.
-Myślę, że to zamyka sprawę interesu twojego życia Tym razem uśmiechnąłem się życzliwie. Czas brać się do pracy.


………

Nareszcie. Dodatkowy piec w piwnicy gotowy. Mieszkanie urządzone tak jak lubię, przyjąłem nawet tego słabego kowala z portu na termin. Tak mogę żyć...





EDIT: Gotowe. Nie mogę zmienić tytułu, dlatego zostaje stary. Sorki za wszelkie literówki, ale nie mam worda, a google docs słabo sprawdza.

Ostatnio edytowany przez Kenneth (2014-03-21 17:59:31)

Offline

 

#2 2014-03-23 20:10:41

Mistrz Gry II

Dorian

Zarejestrowany: 2014-03-02
Posty: 51
Punktów :   

Re: KP Kenneth [ZAAKCEPTOWANO]

Karta jest na tyle dobra, aby zaakceptować Twą postać. Mimo pewnych ułatwień, które idą w parze z umiejętnościami jestem jak najbardziej za. Bardzo dobra karta postaci. Poczekam jeszcze na zdanie Arathorna.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.l2pklan.pun.pl www.souleater.pun.pl www.hob.pun.pl www.animanci.pun.pl www.mpu22.pun.pl