The Gothic Life: New Beginning

Ty tworzysz historię świata Gothic...

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2014-02-10 17:53:29

 Arathorn

Główny Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-31
Posty: 157
Punktów :   

KP: Arathorn [ZAAKCEPTOWANO]

Karta Postaci:



Imię: Arathorn
Płeć: Mężczyzna
Punkty Nauki: 15
Pseudonim: Mizuno
Gildia:
Wiek: około 25 lat

Aparycja:
http://imageshack.com/a/img196/8309/l2wx.jpg
"Gdy obserwowałeś go z oddali, przecierasz oczy myśląc że to sam Beliar"
Arathorn to bardzo wysoki, chudy mężczyzna mierzący około sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Bardzo pilnuje swej postawy, która jest nienagannie prosta. Jego wiecznie podkrążone oczy, mają kolor czarny, tęczówka swym kolorem niemal zlewa się ze źrenicą. Sprawia to wrażenie jakby młodzieniec był opętany, zaś w połączeniu z jego szerokim, szyderczym uśmiechem wygląda jak psychopatyczny, seryjny morderca. Gdy spoglądasz mu prosto w oczy, jego spojrzenie przebija, unieruchamia. "Są to bowiem oczy człowieka, który zmieni ten świat." Wychudzoną twarz, z wydatnymi kośćmi policzkowymi w połowie przykrywają kruczoczarne, niechlujnie ułożone, postrzępione włosy sięgające do pasa. Na prawym policzku, przykrytym fryzurą ma niewielki tatuaż przedstawiający płomień. Ogień zawsze kojarzył mu się z czymś, co nie sposób zatrzymać, toteż uwiecznił to na swym ciele. Jego ręce dla wielu mogą wydawać się wątłe, jednak nie ustępuje fizycznie mężczyznom w podobnym mu wieku. Na prawej łopatce ma kolejny tatuaż, jest nim czarny kruk. Miał on symbolizować przynależność do "Kruków", jednak po ich rozpadzie, znaczył on dla Arathorna tyle co nic. Ostatnim znakiem szczególnym na jego ciele jest znamię, zwykła plama, którą miał i jego ojciec i jego dziad. Gdy Arathorn idzie, można odnieść wrażenie że delikatnie stąpa po podłożu, jakby odczuwał ból z każdym krokiem i starał się naciskać na glebę z jak najmniejszym ciężarem. Obserwując go w biegu, ma się wrażenie jakby leciał, niemal nie dotykał stopami ziemi.


http://imageshack.com/a/img203/4286/h26j.png
Tatuaż na poliku
http://imageshack.com/a/img594/6798/1xya.png
Herb Kruków, Tatuaż na prawej łopatce


Ubiór:



Arathorn nie ma ubioru codziennego i odświętnego. Nosi zawsze to samo. Czarna, lniana koszulka, z długim rękawem, oraz tego samego koloru, spodnie z materiału przypinającego w dotyku jedwab. Na to zakłada bordowy, pancerz płytowy, którego elementy łączone są stalowymi nićmi z Nordmaru. Takie pancerze nosiły niegdyś "Kruki". Na dłoniach nosi (tak, tak, znowu) czarne rękawiczki. Co poradzić na jego strój? Nie lubi kolorów. Na wszystko narzuca płaszcz z kapturem, o wiadomym wszystkim kolorze. Nie chce rzucać się w oczy.

Charakter:


Od czego by tu zacząć? Ma pewien cel, marzenie które będzie starał się spełnić idąc nawet krwawą ścieżką. Nie obchodzą go ludzie i ich życie, nie interesuje go cierpienie i ból innych, jeżeli ma w tym korzyść. Wie, że jego poczynania muszą być poparte wieloma istnieniami, toteż manipuluje ludźmi by dosięgnąć swego celu. Zapewne wielu uzna że nie ma uczuć, ponieważ tak bezlitośnie się nimi bawi. Ma je. Jednak ich nie okazuje tworząc wokół siebie niezwykle mroczną aurę. Tajemniczość Arathorna jest jego największą cechą. Przyciąga to młodych ludzi, którzy pragną go wspierać, nie zdając sobie sprawy z własnych poczynań. Nie ufa nikomu. Nie ma potrzeby dzielenia się spostrzeżeniami, wszystkie zapisuje w swym dzienniku. Trzeba też przyznać mu jedno...jest cholernie niebezpieczny ze swoim poglądem, nikomu go przez to nie zdradza. Póki co nie ma osoby, której udałoby się dotrzeć do niego, lub zmienić jego decyzję. Skupia się na jednej czynności, wykonując ją perfekcyjnie i z wielką dokładnością. Arathorn jest niewierzący.

Uważaj na niego. Jest podle niebezpieczny, bez skrupułów. To nie ten sam gówniarz, co kiedyś. Jeżeli go zlekceważysz zabije Cię. Możliwe ze jesteś jego następnym celem. Na górze są lokacje kryjówek Kruków. Zabij ich wszystkich…”  - Mizuno o Arathornie i Krukach do Lorda Duncana.


Wyuczone Umiejętności:
- Używanie Magii
- Warzenie Trucizn
- Duża szybkość poruszania się
Talent wrodzony:
- Zimna Krew, Brak uczuć.
Umiejętność dodatkowa:

Poznane projekty i przepisy:
- Esencja Lecznicza
- Kruczy Jad

Ekwipunek:


Przy sobie:


- Wielka Glewia „Kruków”, nazwana Brzask (na plecach)
- Pięć butelek „Kruczego Jadu”
- Bochenek chleba
- Butelka ginu
- Pięć butelek wody

Runy:


- Błyskawica - [Beliar]
- Lodowa Strzała - [Adanos]
- Leczenie Śmiertelnych Ran - [Adanos]



Depozyt / dom:



Pieniądze: 593 złote monety
Przy sobie:
Depozyt / dom:

Choroby:
- brak
Fobie:
- Nienawidzi radosnych, ciągle uśmiechniętych ludzi.
- Krew pobudza go do zabijania, nie panuje nad sobą.
Statystyki Główne:

Punkty Życia: ?
Punkty Many: 200
Wytrzymałość: 100
Siła: ?
Zręczność: ?


Punkty Umiejętności:

Rzemieślnictwo: 0
Kowalstwo: 0
Alchemia: 50
Myślistwo: 0
Stolarstwo: 0

Złodziejstwo: 0

Tylko Magowie:
Krąg: 3
Zaklinanie: 0
Tworzenie Zwojów: 0
Tworzenie Run:
Błyskawica

Inne:
Górnictwo: 0
Retoryka: 0


Umiejętności Bojowe:

Broń Jednoręczna:
Miecze: 0
Topory: 0
Buławy: 0
Młoty: 0
Broń Dwuręczna:
Miecze: 0
Topory: 0
Młoty: 0
Piki i Halabardy: ?
Broń dystansowa:
Łuki: 0
Kusze: 0

Umiejętności Magiczne:

Magia Ognia (Innos): 0
Magia Wody (Adanos): 50
Magia Ciemności (Beliar): 50
Magia Wsparcia: 0
Magia Paladynów: 0

Poznane postacie:
NPC:
- Lord Duncan
Gracze:
- Marcus (urodziliśmy się w tym samym mieście)
- Lariss
- Cannin

HISTORIA


Prolog. Przed narodzinami Arathorna


...Gdy Rhobar I zajął Myrtanę, część ludzi nie podzielała jego gorliwej wiary w Innosa. Asmail, jeden z generałów króla, odszedł bez zapowiedzi, wraz z ludźmi, którzy mieli to samo zdanie co on. Wyruszyli ku północy, ku korzeniom, ku Nordmarowi. Na jednym z mroźnych, wiejących wiatrem pustkowi, założyli wioskę. Rok później, gdy ich nowa ojczyzna się rozrastała, Asmail dostrzegł stado kruków przelatujących nad osadą. Wystraszone ptaki uciekały przed oddziałem Orków, którzy prawdopodobnie uciekali z Myrtany. Ów wróg, mógł stanowić poważne zagrożenie dla podopiecznych byłego generała, toteż postanowił przygotować zasadzkę. Uzbrojeni w łuki oraz włócznie, żołnierze Asmail’a ukryli się w śniegu. Dzięki elementowi zaskoczenia, szybko udało im się rozprawić z zielonoskórymi. W przyszłości, coraz częściej ludziom byłego generała towarzyszyły kruki. Podczas bitwy na wodospadach (dzisiejsze Silden) żołnierze Asmail’a walnie przyczynili się do zwycięstwa Rhobara II, syna Rhobara I nad Asasynami, zaś nad polem bitwy, latało tysiące tych ptaków. Dzięki między innymi tej bitwie, organizacja zyskała przydomek „Kruki”. W końcu wybuchł konflikt między nowym przywódcą Kruków a Rhobarem II. Uważał on, że powinni oni złożyć śluby Innosowi, inaczej nie zostaną uznani za sprzymierzeńców. Ghelen, syn Asmail’a wyraźnie sprzeciwił się Rhobarowi. Od tamtego dnia organizacja opuściła Nordmar, zakładając swoje ośrodki w każdym nowo powstałym mieście Myrtany. Liczyły się, mimo iż stały w cieniu imperium Rhobara II.
Kruki były jak rodzina. Wychowywały się obok siebie. Były związani niczym bliźnięta, zaś sami członkowie powiązani byli ze sobą często od narodzin, aż do śmierci. To umacniało więzi między ludźmi, jednak osłabiało siłę bitewną, toteż pewnego dnia, Asmail, legendarny przywódca Kruków postanowił, że dzieci wychowywane będą od razu na członków gildii. Głównym celem takiego działania było „wymazanie” emocji  oraz uczynienie z nich maszyn do walki i (w przyszłości) wykonywania zleceń. Za rządów wcześniej wspomnianego Ghelen’a, organizacja przeżywała rozkwit. Wielu bogatych inwestorów zgłaszało się do Kruków z przeróżnymi zleceniami. Czasem były to morderstwa, czasem kradzieże, a czasem nawet ochrona karawany. Gildia wyraźnie rosła w siłę, więc coraz częściej można było o niej usłyszeć. Bractwo z Silden zajęło się wyrobem skomplikowanych i bardzo skutecznych trucizn. Wkrótce stały się one słynne również w Varancie i Nordmarze. Najbardziej znaną mieszanką była odpowiednio przegotowana i wymieszana z goblinimi jagodami, roślina lecznicza. Zaskakujące połączenie zabijało przeciwnika w kilka minut, zatrzymując jego serce. Coś przerażającego. Kahmul, przywódca Kruków z owego miasta, nazwał truciznę „Kruczym Jadem”. Podczas wojny z Orkami, organizacja Ghelen’a nie brała w niej udziału. Nadal specjalizowała się w wykonywaniu zleceń, przenosząc się do Varantu. Tam sprzedawali swoje trucizny Asasynom. Jednak właśnie wtedy nastał zmierzch złotej ery Kruków. W niewyjaśnionych okolicznościach przywódca zostaje zamordowany, zaś jego dwunastoletni syn zostaje porwany przez Zubena. Po siedmiu miesiącach porwany chłopak o imieniu Urvin, zostaje powieszony, a gildia rozpada się na kilka mniejszych odłamów.

Rozdział 1. Dziecię Kruków



Dwadzieścia pięć wiosen temu, chłodnego zimowego wieczora na świat przybyło dziecko. Był to dwudziesty pierwszy dzień stycznia, miesiąca mrozu. Dziecko o którym mowa to syn Ealendila i Arthieli z Faring. Na nieszczęście nowo narodzonego chłopca, oboje należeli do pradawnej, częściowo nieistniejącej już organizacji. Ową organizacją były właśnie Kruki. Nic nie zmieniło się w sposobie wychowania dzieci członków organizacji. Syn Ealendila – Arathorn był traktowany jak kolejna część układanki Kruków. Celem tej organizacji było przejęcie władzy nad Myrtaną, co równało się z zabiciem samego króla…
Miałem wtedy pięć, może sześć lat. Ojciec zaplanował kolejny dziś trening. Każdy z nich odbywał się na polanie w pobliżu rzeki. Spotykaliśmy się zawsze pod ogromnym dębem, któremu nadałem imię Lilun. Nie wiem do dziś czemu akurat to imię wybrałem.
- Spóźniłeś się. – powiedział Ealendil, gdy tylko ujrzał że nadchodzę. Siedział pod wcześniej wspomnianym dębem, kryjąc się w cieniu.
- Przepraszam. – odrzekłem spuszczając głowę w dół. Nie śmiałem spojrzeć mu w oczy.
- Za karę, czekają Cię dwie dodatkowe godziny treningu. – oznajmił stanowczym głosem. – Na co czekasz, bierz się do roboty. – krzyknął do mnie. Podniosłem glewię z symbolem Kruków i ruszyłem w jego kierunku, próbując go trafić. Ten zrobił unik schylając się, następnie szybkim ruchem podciął mnie.
- Wstawaj słabeuszu. Ja w Twoim wieku zabijałem wilki, a Ty nie potrafisz wykonać porządnego cięcia. – Nic dziwnego że nie potrafiłem. Glewia liczy ponad dwa metry, w rękach niespełna sześcioletniego dziecka, nie jest zabójczą bronią. Podniosłem się z ziemi. Zacisnąłem dłoń na drzewcu mej broni i po raz kolejny ruszyłem na ojca. Ten, tym razem wyciągnął tarczę z herbem naszej organizacji. Uderzyłem glewią w tarczę, następnie zamierzałem wymierzyć cios w korpus odsłoniętego Ealendila, jednak ten szybkim ruchem złapał za dezewiec i wytrącił mi broń z ręki. Następnie silnym ciosem uderzył tarczą. Upadłem, płacząc z bólu. Ojciec nawet na mnie nie spojrzał. Odwrócił się i wrócił do domu. Płakałem jeszcze przez dobrą godzinę. Podniosłem moją broń i zacząłem machać, jakbym miał zamiar przeciąć ze złości powietrze. W końcu zmęczony, opadłem na ziemię. Postanowiłem wrócić do domu. Odłam Kruków, którymi przewodził mój ojciec liczył około trzydziestu osób. Dziś wszyscy zebrali się na ceremonię mojego dołączenia. Po kilku nieznanych mi obrzędach zostałem uśpiony. Podczas snu, na prawej łopatce został wytatuowany mi kruk, symbol naszego bractwa. Następnych kilka lat, do około dziesiątego roku życia spędziłem na trenowaniu. Nadal nie byłem biegły w walce, jednak problem polegał na mojej delikatności. Nie byłem w stanie odnosić ran. Każde, nawet najmniejsze zadrapanie powodowało ból, który nie sposób było wytrzymać. Oprócz treningu z glewią, brat mojego ojca, Lurandir, wtajemniczył mnie w arkana magii, umożliwiając mi korzystanie z pierwszego kręgu. Otrzymałem od niego runę Błyskawicy.
Pamiętam jak może tydzień lub dwa tygodnie po tym zdarzeniu trenowałem po raz kolejny z ojcem. Ten tym razem założył pancerz oraz przywdział tarczę. W ręku trzymał również drewniany miecz.
- Dalej gówniarzu. Pokaż że nie jesteś słabeuszem! – krzyknął prowokując mnie. Pełen złości ruszyłem na niego z moją glewią. Pierwszy atak zablokował tarczą, drugiego uniknął. Kopnął mnie w klatkę piersiową, odrzucając mnie na około dwa metry.
- Podły szczeniak. Nic z Ciebie nie będzie! – krzyknął, zostawiając mnie w płaczu. Obok stała moja matka i mówiła coś ciepłym głosem do ojca. Nic nie zrobiła. Zacisnąłem pięść i podniosłem się z ziemi. Krzyknąłem do Ealendila:
- Jeszcze nie skończyłem! – ten odwrócił się w moim kierunku. Spojrzał z pogardą.
- No chodź! – krzyknął po raz kolejny mnie prowokując. Tym razem poczekał aż sam podejdzie. Spojrzałem w jego niebieskie oczy. Odchyliłem moje długie włosy do tyłu, gotów przyjąć atak. Przygotowałem do użycia runę błyskawicy. Ojciec zaczął się zbliżać. Zaatakowałem za pomocą magii. Ładunek elektryczny sparaliżował na kilka sekund Ealenidila, co dało mi szansę wyprowadzić atak. Jednak doświadczenie było po raz kolejny górą. Zablokował cios mieczem, zaś wykonując cięcie tarczą rozciął mi skórę na barku. Gdy leżałem kopnął mnie jeszcze w brzuch. Ból był nie do wytrzymania.
- Nie waż się tak do mnie odzywać i mnie lekceważyć. Wstawaj robota czeka! – wykrzyczał do mnie ojciec, nachylając się nade mną…

Rozdział 2. Krew na piórze


To była moja piętnasta wiosna. Zostałem pełnoprawnym członkiem Kruków. Dosyć biegły w walce, zostałem wybrany wraz z moim przyjacielem Mizuno do wykonania pewnego zadania. Mieliśmy dostarczyć dokument do kupca w Monterze. Mój towarzysz to wysoki blondyn z niebieskimi oczami. Jego włosy są krótko ścięte, w przeciwieństwie do moich. Na szyi nosi amulet z głową kota. Chyba jest ze złota. Nie wiem, nigdy o to nie pytałem.
- Arathorn, Ty też się denerwujesz? – spytał Mizuno, podchodząc do mnie. Akurat się szykowałem do zadania. Wręczył mi kopertę, którą mamy dostarczyć.
- Tak, chcę pokazać ojcu, że jednak jestem do czegoś przydatny. – odparłem.
- Widać jesteś, skoro wyznaczył też Ciebie do tego zadania. – zwrócił uwagę Mizuno, zakładając pancerz.
- Nie uważam tak. Po prostu reszta wojowników jest poza miastem. – odpowiedziałem mu, również czyniąc to co on. Narzuciłem płaszcz. Założyłem glewię na plecy, nóż do pochwy na nodze, runę do sakwy. Ruszyliśmy.
- Wychodzę… - rzuciłem do matki, która nawet się tym nie przejęła.
Zachodząc w dół ścieżką z Faring, doszliśmy do mostu. Stała tam grupka małych dzieci, które bawiły się w rycerzy i czarodziejów. Uśmiechnąłem się pod nosem myśląc  – Dobrze, że te dzieci nie znają wojny… -
Szliśmy dalej, przez las. Wiedziałem że misja, nie będzie polegała na bezproblemowym dostarczeniu świstka, a potem powrocie do domu. Zza drzew wyszło trzech zbirów. Każdy z nich nosił na sobie skórzane ubrania oraz błękitne maski, zakrywające twarz do połowy. Wszyscy byli uzbrojeni. Jeden łucznik, dwóch w pałki. Mizuno wyjął miecz i tarczę, ja uczyniłem to samo z glewią.
- Czego chcecie? – spytał mój towarzysz, trzymając tarczę w gotowości.
- Od was? Nic! Jedynie naszemu panu zależy, by ten kawałek papieru w Twoim plecaku nie dotarł do celu. – oznajmił bandyta, zbliżając się do mnie. Mizuno spojrzał na mnie. Przygotowałem runę. Napięcie zaczęło wzrastać. Przede mną była pierwsza walka takiej rangi. Pierwsza w której mogłem zginąć, ale i zabić. Mój przyjaciel walczył już wcześniej, ja nie.  Nagle w mgnieniu oka łucznik wziął do ręki strzałę, napiął cięciwę i strzelił do Mizuno, ten jednak odbił strzałę tarczą. Bez zastanowienia użyłem na bandycie błyskawicy. Chwilę później usłyszałem rozpaczliwy krzyk przeciwnika i jego upadek na ziemię. Ruszyłem w kierunku kolejnego zbira. Mój przyjaciel zaatakował bardziej oddalonego z wrogów. Wykonał szybkie cięcie w rękę, w której trzymał nabijaną gwoździami pałkę, wytrącając mu ją z rąk. Następnie uderzył go tarczą, przewracając go, by później dobić go mieczem. U mnie nie było tak „łatwo”. Zaatakowałem. Chciałem zakończyć żywot wroga jednym zamachem mojej glewii. Celowałem w głowę, bandyta jednak sprytnie uchylił się i zaatakował mnie. Udało mi się odskoczyć. Zaczęliśmy biec ku sobie, zablokowałem cios drzewcem, a następnie kopnąłem przeciwnika w kolano, tak jak to robił mój ojciec podczas treningów. Ten jednak nie przewrócił się tak łatwo. Wymierzył cios w mój bok. Trafił, jednak pancerz zamortyzował uderzenie. I wtedy Mizuno od tyłu poderżnął zbirowi gardło. Przeciwnik padł zalany krwią.
- Dzięki, bracie. -  powiedziałem do przyjaciela, łapiąc jego dłoń. Pomagał mi wstać. Otrzepałem się z ziemi. Przeszukaliśmy zwłoki wrogów. Znaleźliśmy kilka złotych monet i rozkazy. Niestety, podpisane było jedynie „W”. Postanowiliśmy ruszyć dalej. Idąc dalej podjęliśmy temat bardzo grząski w naszych kręgach, jednak bezgranicznie ufałem Mizuno. Miałem nadzieję że on mi też.
- Całe życie będziesz w Krukach?  – spytałem.
- Chyba tak. To nasze przeznaczenie. Nie możemy go zmienić. – odpowiedział. W jego oczach pojawiła się łza. Odwrócił głowę.
- Mizuno? Coś się stało? – spytałem, zdziwiony jego reakcją.
- Nic. Po prostu, nie rozumiem po co pytasz. – odparł, chcąc szybko zmienić temat. Postanowiłem jednak opowiedzieć mu co ja myślę o tym wszystkim.
- Ja chcę kiedyś odejść. – powiedziałem zatrzymując się. – Nie czuję się dobrze wśród Kruków… – ciągnąłem dalej – Ojciec mnie nienawidzi, każdy każdego traktuje jak narzędzie. Nie chcę tego. – powiedziałem. Zacząłem znowu iść. Mizuno spojrzał na mnie, jakby uważał mnie za idiotę.
- On Cię kocha… Tradycja nakazuje mu być zimnym. To nie jego wina. – zaczął bronić Ealendila.
- Jest ojcem! Ci, co nie należą do Kruków mają normalnych rodziców! – zacząłem się wyżalać. Wtedy to Mizuno stanął. Uderzył mnie w twarz.
- Możesz, Ty się kurwa ogarnąć?! Mam dosyć tego Twojego użalania się. Twój ojciec jest mentorem naszego bractwa w Farnig, Ty jesteś jego następcą! To CIEBIE przygotowują do walki tak, byś objął rządy. Wszystko jest układane pod Ciebie! – krzyczał Mizuno, jakby miał mi to wszystko za złe.
- Dobra, skończmy ten temat. – powiedziałem kończąc rozmowę. Montera była już blisko, toteż założyliśmy płaszcze i przykryliśmy głowy kapturami. O dziwo przy bramie nas nie zatrzymano. Na lewo od wejścia znajdował dom owego kupca.
- Panie, oto przesyłka do Ciebie od Kruków. – powiedział Mizuno do kupca.
- Mhm, mhm, hmmmmm. – ten zignorował nas, zaczytując się w treść listu.
- Dobrze, więc dziękujemy, żegnam. – Powiedziałem do klienta, odchodzą. Wykonaliśmy zadanie.
- Czekaj, czekaj! Myślisz że to koniec zadania?! – krzyknął do nas kupiec, jakbyśmy go obrazili.
- Słucham?! Nic nie było o dodatkowym usługiwaniu! – zacząłem się denerwować. Mój towarzysz również nie był zachwycony obrotem spraw. Podeszliśmy bliżej handlarza, stając kilka centymetrów od niego.
- No, więc… macie zabić Wertegę, mojego konkurenta. – oznajmił nieco stłamszonym głosem.
- To to był ten „W”! – krzyknął Mizuno. – Bał się swojej śmierci, więc wysłał na nas zbirów. Chętnie pozbawię go życia. – ciągnął dalej mój przyjaciel. Nie odzywałem się. Ruszyliśmy w nocy. Dom w którym mieszkał nasz cel, znajdował się naprzeciwko domu zleceniodawcy. Była może północ, może chwilę później. Oknem weszliśmy do domu. Zauważyliśmy przysypiającego wartownika. Mizuno, sprytnym ciosem pozbawił go przytomności. Upadającego strażnika, złapałem oraz odłożyłem na dębową podłogę, by nie narobił zbędnego hałasu. Weszliśmy na górę. Tam na łóżku leżał Wertega. Plan był prosty. By nie zostawić śladów, użyję runy. Przyłożyłem ją mu do klatki piersiowej. Już miałem jej użyć, gdy w mój brzuch został wbity sztylet. Wertega nie spał! Na szczęście Mizuno przytomnie odrzucił mnie na bok i zakończył żywot kupca, podcinając mu gardło.
- Szybko, uciekamy! – krzyknął mój towarzysz. Było mi słabo. To była trucizna. Wbiegliśmy do domu naszego zleceniodawcy.
- Potrzebujemy transportu do Faring! – krzyknął Mizuno. Upadłem na ziemię.
- Oszalałeś to wyniesie z 600 złotych monet! O nie, na pewno nie…! - W tym momencie z wielkim trudem, przyłożyłem glewię do jego gardła.
- Nie masz wyboru. – powiedziałem ostatkiem sił. W kilka następnych minut mieliśmy już karawanę do domu. Przebyliśmy tą drogę dosyć szybko. Gdy dotarliśmy, medycy biegli w truciznach szybko podali mi antidotum. Cudem przeżyłem.

Rozdział 3. Ból


    Miałem już wtedy około dwudziestu lat. Mój wujek, Lurandir, wprowadził mnie w drugi, maksymalny dla Kruków krąg magii. Podarował mi również runę z zaklęciem Lodowa Strzała. Nie spodziewałem się wydarzeń, z którymi przyjdzie mi się zmierzyć. Gdy wiosna odwiedziła ziemie Myrtany, niemal całe dnie spędzałem na treningu z moją glewią, którą nazwałem Brzask. Przywiązałem się do broni, jak każdy z Kruków do swojej. Dalej byliśmy  trenowani na bezduszne maszyny. Czasem zupełnie nie mogłem poznać Mizuno.
Kilka miesięcy później w nocy, przyszedł do mnie nieznajomy człowiek. Jeszcze wtedy nie spałem. Miał na sobie maskę koloru pomarańczowego, z narysowanymi czarnymi płomieniami. Stanął naprzeciw mnie. Wstałem z krzesła i chwyciłem glewię ze stojaka. Wyjął długi miecz, następnie zaczął mnie atakować. Byłem w szoku. Kim on jest? Zablokowałem dwa pierwsze uderzenia, potem wyprowadziłem kontrę. Wypadliśmy z domu na ulicę. Na otwartej przestrzeni miałem większe szanse. Oponent ruszył w moim kierunku, próbując zaatakować moje nogi. Podskoczyłem nad klingą jego miecza, następnie zadałem cios drzewcem w jego brzuch. Zauważyłem przyglądającego się temu biernie Mizuno. Zaskoczyło mnie to. Przeciwnik dalej nacierał. Jednak przy następnej szarży nabiłem go na mój Brzask. To był koniec. Odchyliłem maskę napastnika, którą następnie zachowałem dla siebie. Nie znałem jego twarzy. Natychmiast powiadomiłem o tym zdarzeniu ojca.
- Ojcze. Wybacz że niepokoję Ciebie tak późno, jednak zostałem zaatakowany w moim własnym domu. – oznajmiłem. Ten poderwał się z miejsca i poszliśmy na miejsce zdarzenia.
- Mizuno go zabił? – spytał.
- Nie, to ja. – odpowiedziałem zdenerwowany, przygryzając wargę.
- Zabrać te ciało! - krzyknął do mnie i mojego przyjaciela, który nadal stał na uboczu. Podszedł do mnie. Nic nie mówił. Położyliśmy zwłoki, uprzednio je przeszukując na małym stosie. Rano go spalimy. Poszedłem spać.
Rano obudziłem się wypoczęty. Od niedawna w mieście mieszkali członkowie Kruków z Vengardu, dziewiętnastoletnia Layla oraz jej brat Sven. Chcieli dołączyć do naszego odłamu. Layla była piękną szatynką, której włosy niczym falami spływały z jej głowy aż po brzuch. Jej brat był bardzo silnym, dwudziesto-ośmioletnim mężczyzną z również brązowymi oczami. Jego oczy były tak bardzo niebieskie, że można by było pomylić je z jakimś kamieniem szlachetnym. Weteran Kruków. Los chciał, że zacząłem do jego siostry odnosić się z uczuciem, które czułem po raz pierwszy w życiu. Mój ojciec postanowił zlecić mi, Layli oraz Mizuno pewną bardzo ważną misję. Dziewczyna posiadała informacje na temat wszystkich Kruków w Myrtanie. Miała nas zaprowadzić do ich siedziby w Gocie, twierdzy Paladynów. Jednak przeciw nam mieli stanąć Paladyni, jako straż samego króla, który od lat był z nami w konflikcie. Wyruszyliśmy o świcie. Zabrałem ze sobą runy, pancerz, Brzask oraz czarny płaszcz. Layla używała do walki łuku. Mizuno wziął swoją starą tarczę oraz nowo otrzymany miecz z magicznej rudy. Była to zdobycz po misji morderstwa rycerza Innosa z Cape Dun. Miał chyba na imię Tulus, ale to nie ważne. Wiem tylko że ta broń w jego ręku była niesamowicie niebezpieczna. Gotha znajdowała się blisko Faring, dotarliśmy tam w niespełna trzy godziny drogi.
- Layla… - zacząłem niepewnie. – Skąd pochodzisz? -
- Nie wiem. Chyba z Vengardu. Mój ojciec wiele „podróżował”. Wiesz taki rodzaj rekrutacji do Kruków. - powiedziała kończąc uśmiechem. – A Ty? – spytała
- Od narodzin do dziś, Faring. To piękne miasto. – odpowiedziałem.
- A Ty, Mizuno? – spytała mojego druha.
- Pochodzę z Nordmaru, do Faring przybyłem z rodzicami, po globalnym rozpadzie Kruków na odłamy.-
- Więc musisz być starszy od Arathorna – ciągnęła rozmowę dalej.
- Dwa lata. – odparł. Gdy skończyli te miłe rozmowy, nagle naprzeciw nam wyszedł Paladyn.
- Stać, podli zdrajcy! Oddajcie nam dziewczynę! – krzyknął do nas. Zza drzew i z innych kryjówek wyszło około piętnastu strażników miejskich. Chcieli Laylę, by dowiedzieć się gdzie są inne kruki. Nie mogliśmy im jej oddać.
- Kim jesteś?! – krzyknął Mizuno.
- Jestem Lord Duncan. Najwyższy rangą Paladyn w południowej Myrtanie, namiestnik Gothy! – przedstawił się dumnie.
- Nie możemy oddać im Layli. – powiedziałem do Mizuno.
- Przecież wiem, idioto. – odpowiedział.
- Ostatni raz ostrzegam! Oddajcie sukę! – krzyknął Duncan.
- Nigdy! - odpowiedziałem mu. Spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Dal znak do ataku. Dobrze wiedziałem że nie mamy szans. Rozpoczęła się walka. Mizuno pozbawił życia jednego z rycerzy. Następy pobiegł w kierunku Layli. Zasłoniłem uderzenie Paladyna Brzaskiem i odepchnąłem go.
- Musimy się wycofać! – krzyknąłem. Zaczęliśmy się wycofywać. Duncan jednak zdążył porwać dziewczynę.
- Musimy coś zrobić! No dalej! – powiedziałem do przyjaciela. Ten bez wahania wyjął runę z zaklęciem lodowej strzały. Wycelował i przebił serce swojego celu… Layli. W tym momencie poczułem jakby ktoś przebił mnie na wylot włócznią. W jednej chwili świat przestał dla mnie istnieć.
- Co Ty zrobiłeś?! – krzyknąłem do Mizuno, gdy uciekliśmy już Paladynom.
- To było konieczne. – odpowiedział.
- To NIE było konieczne! – rzuciłem się na niego. Ten jednak szybko mnie odepchnął. I użył kamienia teleportacji do Faring. Zostałem sam, w połowie drogi do domu. Upadłem na kolana. Duncan również był zły na Mizuno, że ten zabił Laylę. Jej śmierć była dla mnie wstrząsem. Położyłem się na ścieżce zalany kałużą łez. Byłem jedynym, któremu nie wyprano mózgu, jedynym, który zachował uczucia.
    Do Faring wróciłem następnego dnia. Chciałem zemścić się na Mizuno. Okazało się że ten wyszedł jeszcze wczoraj z zamiarem odszukania mnie. Wtedy zrozumiałem wszystko. Mizuno był zdrajcą. Pobiegłem do ojca.
- Tato, Matko! Mizuno sprowadzi tutaj Paladynów! – oboje popatrzyli na mnie z niedowierzeniem. Mój wujek który był obok rozkazał przygotować się Krukom.
- Lurandirze, co Ty wyprawiasz?! – krzyknął ojciec. – Czemu mu wierzysz, to jeszcze szczeniak! Nie mamy żadnych dowodów! – ryknął na swego brata.
- Spojrzałeś mu kiedy Ty w oczy? – spytał.
- Co?! – nie rozumiał, co Lurandir do niego mówił.
- Są to bowiem oczy człowieka, który zmieni ten świat. – wyjaśnił Lurandir. Fakt, był jedynym człowiekiem, który był dla mnie milszy. Wierzył we mnie. Jednak nie interesowało mnie to. Moim jedynym celem była zemsta. Naprzeciw paladynom, wyruszyło piętnastu Kruków, w tym ja, Ealendil, Sven oraz Lurandir. Nie mieliśmy szans, to było pewne. Zwłaszcza, że przeciw nam dodatkowo w ciężkim pancerzu Paladyna wystąpił Mizuno. Moje serce dodatkowo zaczęła przepełniać nienawiść.
- Ty podły zdrajco! – wykrzyczał Luranidr. Ów zdrajca jedynie uśmiechnął się pod nosem. Duncanca nie było. Rozpoczęła się walka. Luranidr, bryłą lodu zamroził kilku przeciwników. Wpadłem w szał. Przebiłem na wylot glewią jednego ze strażników miejskich, następnie odciąłem głowę kolejnemu z nich. W międzyczasie otrzymałem kilka poważnych ran. Szał bojowy polega na tym, że nie odczuwa się bólu kosztem niewyobrażalnej mocy. Tak też było w tym przypadku. Użyłem lodowej strzały, by zabić trzeciego przeciwnika. Przerażony Mizuno, który właśnie uśmiercał Svena, zaczął się wycofywać. Nie zauważyłem też, że podczas mego szału, ciężko zraniłem Lurandira. Rycerze Innosa wycofali się do Gothy. Ja pogoniłem za nimi. Mój ojciec zawrócił Kruki do domu, by opatrzyć rany. Niestety i moje rany okazały się za ciężkie. Musiałem wrócić.

Rozdział 4. Nowa Rzeczywistość


    W wieku około dwudziestu-czterech lat byłem już sprawnym i biegłym w swej sztuce wojownikiem Kruków. Wytatuowałem sobie symbol ognia na poliku. Był on dla mnie bardzo ważny. Uważałem ogień za coś niezłomnego, coś czego nie można pokonać. Mój Brzask został odnowiony przez jednego z najlepszych kowali. Co do samego mnie. Zmieniłem się. Wykonałem przez te cztery lata wiele zleceń, głównie zabójstw. Z jednych wychodziłem bez szwanku, z innych z ciężkimi obrażeniami. Przestały mnie obchodzić uczucia innych. Zależało mi tylko na jednym. Na stworzeniu nowego świata, nowej rzeczywistości. Nieważne jaką drogą. Zrozumiałem przez te kilka wiosen, że obecny świat nie może istnieć. Czytać umiałem od około dziesiątego roku życia, nauczyła mnie matka, toteż czytałem wiele ksiąg i pism na temat pradawnej mocy. Szczególnie zaciekawiła mnie wyspa Khorinis oraz świątynia Śniacego. Chcę spróbować wykorzystać jego siłę do stworzenia nowego świata. Jednak mym głównym celem była zemsta. Wyruszyłem pierwszego dnia zimy do Gothy.
    Nierozpoznany przez nikogo dostałem się do górnego miasta Gothy. Większość ludzi, już nie pamiętała wydarzeń z przed czterech lat. Poprosiłem o audiencję u Lorda Mizuno, prawej ręki Lorda Duncana. Ten jednak zdecydował się nie przyjmować gości. Musiałem dostać się do niego inną drogą. Kupiłem zwój przemiany w chrząszcza na targu, pozwoli mi to przejść niezauważonym. Wykorzystałem przemianę, do wspięcia się przez okno, bowiem chrząszcze potrafią chodzić po pionowych powierzchniach. Zauważyłem wtedy osobę, której widok przeszył moje i tak skamieniałe serce. Layla. Żyła przez te wszystkie lata! Leżała na stole, pobita, w kałuży krwi. Obok znajdowały się papiery. Chciałem ją obudzić, jednak nie oddychała. Umarła niedawno. Na owych papierach znajdował się spis wszystkich kryjówek Kruków. Oznaczało to koniec bractwa. Czym prędzej ruszyłem do sypialni Mizuno. Zastałem go w pełnym rynsztunku. Szykował się do ataku na jedną z naszych baz. Zauważył mnie.
- Heh, to Ty? Myślałem że zginąłeś. – powiedział z pogardą były druh. Nie odpowiedziałem nic.
- Za Laylę. – szepnąłem do siebie, wymierzając cios Brzaskiem. Mizuno zablokował go. Odepchnął glewię tarczą. Wyjął miecz. Zaatakował mnie. Udało mi się uniknąć ciosu, jednak ten dalej nacierał. Wiedziałem jak walczy. Znałem go dwadzieścia lat, zanim nas zdradził. Przewidziałem jego atak tarczą, więc uderzyłem Brzaskiem obok niej, wbijając mu ją prosto w lewy bark. Zdrajca upadł na kolana. Wytrąciłem mu miecz. Wtedy do pokoju wpadł lokaj i dwie pokojówki. Kopnąłem Mizuno, a ten upadł na ziemię. Zabiłem lokaja, ścinając mu głowę, natomiast kobiety poraziłem błyskawicą. Widok krwi wprowadził mnie w jeszcze większy szał. Począłem mordować całą służbę cywilną zamku, zupełnie zapominając o Mizuno, który mi zbiegł. Zabiłem, jeszcze dwóch strażników miejskich. Jeden został przeszyty lodową strzałą, zaś drugi porażony błyskawicą. Skończyła mi się mana. Czułem pustkę magiczną.  Mój były przyjaciel jednak nie przewidział jednego. Jestem Krukiem, a to znaczy że mój Brzask pokryty był Kruczym Jadem. Mizuno zdążył napisać jeszcze krótką notatkę do Duncana. Następnie skonał w męczarniach. Wkrótce zaczęto bić na alarm. Gdy pytano strażników kogo widzieli, kto zabił tych wszystkich ludzi, ci odpowiadali: "Gdy obserwowałeś go z oddali, przecierasz oczy myśląc że to sam Beliar". Dzięki temu nikt nie odważył się mnie zaatakować, nim nie przybyły posiłki. Użyłem teleportu do Faring, by ratować się ucieczką. Żałuję że jedynie nie oglądałem z bliska śmierci tego skurwysyna…

Epilog. Podróż


    Przez moją nieuwagę, przez to że pochłonęła mnie nienawiść, wkrótce Paladyni zniszczyli całe bractwo Kruków. Stało się to szybko, mieli dokładny plan każdej naszej kryjówki, Niedobitki, jak na przykład moja rodzina, ukryli się pod przykrywką rzemieślników w Vengardzie. Cała organizacja, po prostu wymarła śmiercią naturalną. Zostało nas nie więcej niż dwudziestu w całej Myratnie. Za wszystko co się stało znienawidziłem Kruki, więc nie czułem się winny, ani nie zależało mi na tym, by przetrwały. Pożegnałem się z Lurandirem, nie interesował mnie ojciec. Oznajmiłem mu jedynie, że odchodzę.
Nie odpowiedział mi wtedy nic. Na wszystkich zleceniach, dorobiłem się niemal dwóch tysięcy monet, dodatkowo ograbieni rycerze i skarbiec Kruków z Faring pozwoliły mi na wynajęcie miejsca na statku pasażerskim. Po odjęciu wszystkich kosztów, zostało mi około sześćset złotych monet.  Wyruszyłem na Khorinis, zbadać prastare świątynie i źródło potężnej mocy. Jedno jest pewne. Zarówno Myrtana jak i ten podły pies Duncan, jeszcze o mnie usłyszą…

*** Proszę wziąć pod uwagę, że nie wszystko jest wytłumaczone, ponieważ Arathorn opisał to co widział, nie jest wszechwiedzący. ***


Im dłużej się żyje, tym bardziej dostrzega się, że na świecie nie ma nic poza bólem, cierpieniem i pustką. Dlatego, stworzę nową rzeczywistość.

Offline

 

#2 2014-02-10 18:22:25

Dorian

Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-31
Posty: 71
Punktów :   

Re: KP: Arathorn [ZAAKCEPTOWANO]

Historie niezbyt rozwinięta, ale niech będzie. Witamy w grze.

Offline

 

#3 2014-02-10 18:30:15

 Arathorn

Główny Administrator

Zarejestrowany: 2014-01-31
Posty: 157
Punktów :   

Re: KP: Arathorn [ZAAKCEPTOWANO]

ok, mam nadzieję, że w grze to lepiej wyjdzie.


Im dłużej się żyje, tym bardziej dostrzega się, że na świecie nie ma nic poza bólem, cierpieniem i pustką. Dlatego, stworzę nową rzeczywistość.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.souleater.pun.pl www.animanci.pun.pl www.klanenemy.pun.pl www.mpu22.pun.pl www.hob.pun.pl